[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wspaniałą główkę czterdziestosiedmioletniej laluni. Na szczęście Gawain dostrzeże tylko
lalunię, nie jej czterdzieści siedem lat. Jeśli mi szczęście dopisze, to okaże się, że osłabł mu
wzrok. Nie mówiÄ…c o tym, że nie uÅ›wiadczy laluni poÅ›ród fal w okolicach 30° szerokoÅ›ci
południowej!
W taksówce śmieję się do siebie na myśl, że za niecałą godzinę zobaczę, jak mój
kormoran wynurza się na powierzchnię i otwiera skrzydła dla najpiękniejszej kobiety świata.
Oczekiwanie na kochanka jest o wiele korzystniejsze dla cery niż witanie męża i czuję, że z
każdym obrotem kół taksówki pięknieję. Niestety, dwugodzinne opóznienie lotu Paryż-
Montreal raz dwa zniweczyło to kruche piękno. W bezlitosnych lustrach dworcowych
niebawem widzę już tylko niewiastę ufryzowaną jak owca, o podkrążonych oczach, niezbyt
świeżej cerze i bez śladu miłego zadowolenia na twarzy, jeszcze przed chwilą
przebiegającego moje żyły i skórę.
Kiedy jednak wreszcie pojawia się Lozerech, wyglądający zawsze na takiego, co waży
więcej na lądzie niż inni, i mający jednocześnie w ruchach coś z nieuleczalnego wygnańca,
jak wszyscy marynarze, którym morze zbyt długo było ojczyzną, niknie we mnie wszystko,
co nie jest ogromną tkliwością. Jego niespokojny wzrok szuka mnie pośród tłumu i rzucam
się do niego tak gwałtownie, że od razu kaleczę sobie wargę o ten przeklęty wyszczerbiony
ząb. Duenia, która uparła się, że będzie mi towarzyszyć do Mirabel, nie zwleka z
szyderstwem. - Masz opryszczkę jak w banku, nim upłyną dwa dni, staruszko! Nazywa mnie
staruszką, odkąd skończyłam czterdzieści pięć lat! Ale teraz nie martwię się już wiekiem ani
lustrami; od tej pory będę się przeglądała w oczach Gawaina. Mój wiek? Który? Przecież
liczy siÄ™ tylko ten, kiedy jestem kochana!
Patrzymy na siebie ze wzruszeniem, jak gdybyśmy tym razem rzeczywiście się
obawiali, że nigdy nie dojdzie do tego spotkania. To, że omal nie wyrzekliśmy się siebie i raz
jeszcze udało nam się odnalezć - za cenę niebezpiecznych akrobacji z jego strony i
skomplikowanych wybiegów z mojej, gdzie najmniejszy fałszywy krok mógł wszystko
zepsuć - cieszy nas jak smarkaczy. %7łycie raz jeszcze wygrało. W oczekiwaniu na bagaż
Gawaina trzymamy się z amerykańska za ręce i bez przerwy całujemy się w taksówce,
wiozÄ…cej nas «do domu». Po raz pierwszy mamy dom z kuchniÄ…, lodówkÄ… peÅ‚nÄ… zapasów,
telewizorem, gramofonem, łóżkiem, które trzeba będzie własnoręcznie słać, które jednak
natychmiast po przyjezdzie rozścielamy, aby się upewnić, że bezmierny pociąg, jaki nasze
płcie na siebie wywierały, ciągle nie wygasł.
Ach, pierwsza pieszczota tego mojego chłopa, ileż ja o niej marzyłam! Tak, wszystko
jest jak należy, siła i słabość - nierozłączne.
- Pamiętałeś mnie więc wystarczająco dobrze, mój ty kormoranie, żeby przylecieć z
tak daleka?
- Chcesz powiedzieć, że za dobrze cię pamiętałem, żeby nie przylecieć.
Trwamy w głębokim dziecięcym przeświadczeniu, że jesteśmy tam, gdzie
powinniśmy być. Głaszczę runo porastające jego przedramię, poprzetykane już z rzadka
siwymi włoskami. On położył dłoń na moim łonie gestem właściciela.
- Mam wrażenie, że teraz już nigdy nie wyleczymy się z tej choroby. Straciłam
nadziejÄ™!
- No i właśnie masz dowód, że to wcale nie choroba. Wprost przeciwnie, to życie,
sama mi to tłukłaś do głowy. Nie lubię, kiedy mówisz o tym jako o chorobie.
- Tak to nazywam, bo całkiem przypomina atak gorączki, a między atakami człowiek
zawsze myśli, że nawrotu nie będzie.
- Mów do mnie jeszcze. Ja tam wiem, że przepadłem. A do tego wszystkiego nawet
mnie to cieszy.
I śmieje się młodzieńczo, jak to on.
Uspokojeni, możemy wejść w sekwencjÄ™ drugÄ…: «Powrót marynarza». Gawain
rozpakowuje walizkÄ™ i rozgaszcza siÄ™, gdy ja tymczasem rozkoszujÄ™ siÄ™ wykonywaniem
gestów nudnych i prostych, ale co do jednego znaczących tego wieczoru: kochaj mnie i
dzięki, że mnie kochasz. Nakrywam dla nas do stołu, przynoszę mu whisky (zasmakował jej
w Kapsztadzie), podaję obiad, który z rana ugotowałam dla niego. Gram usłużną małżonkę
witającą swojego wędrowca przybyłego z dalekich stron, a zarazem szelmę i mimochodem
świntuszkę. To podstawa całej sztuki, lecz Gawainowi nie trzeba więcej, by czuł się
przekonany, że tego wieczoru je kolację z królową Saby. Smakuję każde jego spojrzenie.
Wiem, że nigdy więcej dla nikogo nie będę taką seksbombą, jaką on we mnie widzi.
Przy deserze Gawain wstaje i uroczyście kładzie przed moim talerzem puzderko z
czerwonej skóry. Skoro daje mi w prezencie biżuterię, i to prawdziwą, znaczy to, że sytuacja
jest poważna. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire