[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dokonałam w duchu szybkiej kalkulacji i doszłam do wniosku, że otrzymałam od
Nelsonów dość, bym mogła być rozrzutna. Pewnym krokiem podeszłam więc do stolika, przy
którym siedziało najwięcej dziewcząt bez obstawy, i rzuciłam:
 Cześć! Jestem Josephine i chciałabym wam postawić kolejkę.
Przerwały rozmowę, która wyraznie im się nie kleiła, i zachichotały chórem, ale
zrobiły mi miejsce. Nie wiadomo skąd wyrosła przed nami kelnerka i zaczęła zbierać
zamówienia: jeden Tom Collins, jedna tarniówka z sodą, pink lady, parę mimoz, whisky z
sokiem, wreszcie napój imbirowy dla kelnerki i bourbon z lodem dla przyodzianej na czarno
brunetki, która wyglądała, jakby od wczoraj nie piła nic innego.
Dziewczyny wierciły się na swoich miejscach i komentowały coś szeptem, raz po raz
wybuchając zduszonym śmiechem. Każde wydarzenie odbiegające choć trochę od normy 
jak na przykład pojawienie się kobiety fundującej im drinki  było miłym urozmaiceniem.
Dzięki mnie rutyna dnia została złamana. Kiedy już wszystkie dostały to, co zamówiły,
puściłam w obieg fotografię.
 Jasne, pracowała tutaj  pierwsza wyrwała się blondynka w różowej sukni, z dobraną
kolorem szminką i jakżeby inaczej, popijająca pink lady.  A ten facet przesiaduje u nas na
okrągło. Zdaje się, że miała na imię Trixie...
 Nie, Trixie to ta, która się wyniosła do... no, nieważne dokąd  sprostował pulchny
rudzielec.  Tej było na imię Belle.
Fotografia krążyła z rąk do rąk, wywołując coraz to nowe uwagi i przynosząc
sprzeczne informacje.
 Belle? No nie wiem...  Skąd się w tej spelunie wzięło piętnastoletnie dziecko? 
Moim zdaniem to jest Candy.
 Co wy tam wiecie!  skwitowała ochrypłym głosem czarnula od bourbona,
niebezpiecznie balansując szklanką.  To jeden z ptaszków McFalla... Tego gościa ze zdjęcia
 wyjaśniła nie wiadomo komu.  Przeklęta ćpunka... Najlepiej pogadaj z tamtą  kiwnęła
głową w stronę siedzącej w kącie dziewczyny, której wcześniej nie zauważyłam. Była niemal
przezroczysta, a powłóczyste rękawy bez wątpienia zakrywały ślady od ukłuć igieł. Twarz
miała zapadłą, ale choć wyglądała jak śmierć na chorągwi, na swój sposób była ładna.  Też
pracuje dla tego gada, więc na pewno ją zna.
 Dlaczego nazywasz go gadem?  zaciekawiłam się.
Skrzywiła się  na moje pytanie albo na kolejny łyk alkoholu palącego jej przełyk.
 Przeklęte ćpuny!  wyraziła swoją opinię.  McFall wynajduje sobie dziewczyny...
niektóre z nich są prawie dziećmi... i daje im herę za darmo, aż wpadną w nałóg, a potem każe
im tutaj pracować, żeby odrobiły dług. Każda z nich  potoczyła wokół ręką  ma coś
wspólnego z McFallem. Mnie też próbował zwerbować, ale jeszcze nie upadlam na mózg,
żeby oddawać połowę zarobków jakiemuś gadowi, po to tylko by stać go było na herę dla
tych tam...  psioczyła, a na koniec powtórzyła:  Przeklęte ćpuny! Są najgorsi...
Pewnie  zgodziłam się z nią w duchu.  Najgorsi... zaraz po alkoholikach.
Jednakże pozwoliłam jej się wygadać i dopiero gdy skończyła, wstałam od stolika,
dziękując za pomoc i zostawiając równowartość następnej kolejki. Potem podeszłam do
samotnie siedzącej dziewczyny, która widząc, że się do niej zbliżam, uśmiechnęła się
szeroko.
 Mogę postawić ci drinka?  zapytałam.
 Jasne  odparła nad podziw miłym i dzwięcznie brzmiącym głosem. Kiedy usiadłam,
zainteresowała się nagle:  Jak ci na imię?
 Josephine.
Nie spuszczała ze mnie wzroku, jakbym była najbardziej fascynującą osobą, jaką
kiedykolwiek spotkała, a moje imię wręcz zwaliło ją z nóg. Chwilę mi zajęło, nim
zrozumiałam, że ta ofiara McFalla myśli, że jestem potencjalną klientką... Czym prędzej
wyprowadziłam ją z błędu.
 Szukam pewnej dziewczyny, a ty zdaje się ją znałaś.
Uśmiech spełzł jej z twarzy. Niemal widziałam, jak w duchu żegna się z perspektywą
przyzwoitego zarobku, cóż z tego, że okupionego lesbijskim numerem. Wyciągnęła szyję,
rozglądając się za lepszą gratką, ale na horyzoncie nie było żadnego zainteresowanego nią
faceta, a ja przynajmniej postawiłam jej drinka. Dopóki go nie wypiła, była na mnie skazana.
Zpieszyłam się, na wypadek gdyby postanowiła wypić swoją whisky jednym haustem, aby
szybciej się mnie pozbyć.
 To Nanette  rzuciła, kiedy pokazałam jej fotografię.
 Znasz jÄ…?
Kiwnęła głową, a ja gwizdnęłam w myślach. No proszę, nareszcie ktoś, kto zna
Nadine. Nie:  pamięta, że być może ją gdzieś widział albo:  słyszał o kimś, kto chyba miał z
nią do czynienia  ale naprawdę zna. Z trudem pohamowałam podniecenie i z pozornym
spokojem zadałam następne pytanie.
 Wiesz może, gdzie ją znajdę? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire