[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dym szczypał go w oczy, pachniał słodkawo, musiano tu używać jakiegoś kadzidła, ogniska
płonęły zaś niebieskim ogniem; pomiędzy nimi stał kamienny ołtarz, czy będzie dziś składana
ofiara? Prędzej czy pózniej sam się o tym przekona, przyglądał się uważnie całemu
zgromadzeniu, naliczył około dwudziestu osób, większość była ubrana w zwyczajne stroje,
bęb*niarze jednak przedstawiali wspaniały widok, musiał to przyznać, malownicze korony,
które nosili na głowach, składały się z piór quetzal, świętego ptaka majów, na szyjach mieli
kolorowe łańcuchy, zaś na piersiach medaliony z czegoś, co przypominało czaszkę jaguara.
Nagle wszyscy zaczęli nucić jakąś melodię.
Mruczeli do rytmu wybijanego przez bębniarzy.
Raz głośniej, raz zaś ciszej.
Wszyscy unieśli ręce nad głowy.
Bębnienie gwałtownie ucichło.
Zza krzaków znajdujących się za ołtarzem wyskoczyła nagle półna
ga postać z pomalowaną na czarno twarzą i oczyma otoczonymi niebieskimi obwódkami,
mężczyzna trzymał w jednej ręce kwiczącą przerazliwie świnię, małego prosiaka; to musi być
sam szaman, pomyślał Fredric, w języku jucatec zwany h'mem. Mężczyzna zatrzymał się
przed ołtarzem z uniesionymi ramionami, prosię zakwiczało jeszcze głośniej, szaman
wykrzyczał coś, czego Fredric nie zrozumiał, zgromadzenie odpowiedziało mu cichym
pomrukiem; kapłan uderzył mocno ciałem prosięcia o ołtarz, co najprawdopodobniej
ogłuszyło zwierzę, gdyż zamilkło i przestało się poruszać, mistrz ceremonii dobył zaś noża
zza pasa i jednym pewnym cięciem rozpłatał prosięciu brzuch, zwierzę wierzgnęło
gwałtownie, krew trysnęła ze świeżej rany, pewnie już nie żyło, gdy szaman zanurzył dłoń w
jego otwartej klatce piersiowej, wykrzykując kilka niezrozumiałych zdań, po chwili już
trzymał w dłoni zakrwawione świńskie serce, odwrócił się w stronę zgromadzenia i podniósł
je wysoko.
* Uhala * uhala Xibalba! * krzyknÄ…Å‚.
* Uhala * uhala Xibalba! * odpowiedzieli wszyscy zgodnie.
* Urrah * urrah * urracane!
* Urrah * urrah * urracane! * zakrzyknęło zgromadzenie. Fraza ta została powtórzona wiele
razy.
Fredric rozumiał niektóre słowa,  Xibalba" był bogiem świata podziemnego,  urracane"
mogło oznaczać Huracane, boga burzy, co się teraz stanie? Odpowiedz otrzymał bardzo
szybko; serce zostało rzucone osobie siedzącej w pierwszym rzędzie, która złapała je
elegancko, podniosła do ust i oderwała kawałek zębami, przeżuła go i podała kolejnemu
członkowi sekty, który postąpił identycznie; każdy ze zgromadzonych spróbował świeżego
świńskiego serca, teraz został już tylko kawałek, człowiek siedzący obok Fredrica z
powątpiewaniem zerknął na swojego sąsiada, który podciągnął kolana pod klatkę piersiową w
szczerej nadziei, że uda mu się wymigać od tego poczęstunku, okazało się jednak, że to
niemożliwe; szaman skinął zdecydowanie głową i Fredric musiał przejąć serce od siedzącego
koło niego Maja. Wszyscy wpatrywali się w niego, trzymał w dłoniach zakrwawiony ochłap,
zamknął oczy i postanowił rozegrać to do końca, wsunął kawałeczek serca, który pozostał, do
ust, przeżuł go i połknął, nie smakował właściwie tak zle, czy odważy się popić go łykiem
wody z butelki, którą miał w torbie?
Nie zrobił tego. Zebrani znów zaczęli rytmicznie mruczeć, bębnienie stawało się coraz
słabsze, h'mem na powrót odwrócił się w stronę ołtarza i martwego prosięcia, wykonał kilka
skomplikowanych gestów nad truchłem, wyciągnął zza pasa narzędzie, które z grubsza
przypominało łyżkę, co się teraz stanie?, pomyślał Fredric i dzwignął się z pozycji siedzącej,
by wszystko dokładniej widzieć; bębny znów odezwały się głośniej, wzdrygnął się i
zesztywniał, gdy ujrzał, co właśnie robi szaman.
Mężczyzna chwycił mocno świńską głowę.
Włożył łyżkę do oczodołu martwego zwierzęcia.
Docisnął i przekręcił.
Zwińskie oko leżało na łyżce.
Fredricowi zrobiło się zimno; szaman ostrożnie umieścił oko na ołtarzu, w identyczny sposób
postępując z drugim świńskim oczodołem, teraz na ołtarzu spoczywał już komplet oczu, coś
zostało wrzucone do ogniska, tak że płomień wystrzelił w górę, a dym stał się dużo gęstszy,
bębny odzywały się coraz głośniej; szaman podniósł jedno oko i odwrócił się w stronę
zgromadzenia, które bardzo zgodnie zaczęło wrzeszczeć coś nie do końca zrozumiałego, po
czym podniósł dłoń do ust, wepchnął do nich świńskie oko i połknął, powtarzając tę samą
sztukę z drugim; gdy już je przełykał, bębny ucichły nagle, ceremonia została gwałtownie
przerwana, ogniska zalano wodą, natychmiast zgasły.
Fredric wyprostował się.
Kręciło mu się w głowie.
Przetarł oczy.
Ta natychmiastowa zmiana scenerii wydała mu się niemalże nierzeczywista.
Bębniarze zdjęli z siebie wszystkie ozdoby i ubrali się w zupełnie zwyczajne koszule, szaman
przemył twarz wodą i wytarł się dokładnie ręcznikiem, czarny i niebieski kolor zniknął,
następnie założył spodnie, koszulę i marynarkę, jeszcze przez chwilę rozmawiał z jednym z
członków zgromadzenia, większość Majów szła już do domów, szaman natomiast upchnął
truchło prosiaka do worka i ruszył w stronę Fredri*ca, który wciąż stał pod drzewem; h'mem,
szaman, był uśmiechniętym mężczyzną po pięćdziesiątce, gdyby Fredric spotkał go na ulicy,
nawet by mu nie przyszło do głowy podejrzewać go o przewodzenie jakiejś dziwnej sekcie.
* Extranejro? * Uśmiechnął się i wyciągnął rękę.
* Si, noruego. * Fredric odchrząknął ostrożnie.
* Cóż, to nie było raczej przedstawienie dla turystów, jeśli tak to mogę określić. Rozumiem
jednak, że Alvaro okazał się dla pana łaskawy. Dużo mu pan zapłacił? * Uśmiechnął się
jeszcze szerzej.
Fredric nie odpowiedział, poszedł za mężczyzną, gdy ten ruszył w stronę piramid; chciał
zadać mu jakieś rozsądne pytanie, nic jednak nie przychodziło mu w tym momencie do
głowy.
* Nie podchodzimy do tego tak poważnie, jakby to mogło wyglądać. W dzisiejszych czasach,
gdy nasz wielki, oficjalny Bóg zdaje się ignorować większość ludzi na tym świecie, chociaż
staramy się zwrócić na siebie jego uwagę, regularnie pożerając ciało i krew Jego Syna, w
dzisiejszych czasach może nie jest tak głupio zwracać się dodatkowo do bogów naszych
przodków, na wszelki wypadek. Niech inni ocenią, który z tych kultów jest bardziej
prymitywny. * Zatrzymali się na placu przed najwyższą piramidą.
* Ma pan dużo racj i. * Twarz Fredrica także rozciągnęła się w uśmiechu. * Ale proszę mi
powiedzieć, naprawdę w to wszystko wierzycie?
* Cóż * szaman, którego Norweg uznał za osławionego Uraka Xto*lika, spoważniał nagle,
jego wzrok stał się przenikliwy * tak naprawdę nie ma to szczególnego związku z wiarą,
seńor. Chodzi raczej o tożsamość. Jeśli jest coś, czego potrzebują Majowie, to jest to właśnie
tożsamość i zrozumienie dla naszej przeszłości. Dużo wycierpieliśmy, nasza kultura została
niemalże zupełnie wykorzeniona. Chyba jednak dobrze zna pan tę smutną historię.
Szli dalej, nie odzywając się ani słowem, wreszcie Fredricowi przyszła do głowy pewna myśl.
* Jakiemu bóstwu składaliście dziś ofiarę? * zapytał. H'mem obrzucił go krzywym
spojrzeniem.
* Najwyższemu. Temu, które niedawno nawiedziło nasze wybrzeże, dając wyraz swojej
wściekłości. Nazywamy je Huracane.
* Ach tak * odpowiedział Fredric, a po chwili dodał: * Naprawdę zjadł pan te świńskie oczy?
Mężczyzna zaśmiał się głośno.
* Hmem musi też być po trosze magikiem. Nic więcej nie powiem. Oczu w każdym razie nie
ma tutaj. * Poklepał się po brzuchu
i wybuchł śmiechem. * Proszę mi wybaczyć, extranejro, ale muszę uciekać. Moja teściowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire