[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jeszcze trochę zostać.
Walker zaciągał bardziej ni\ zwykle. U niego adrenalina
zwalniała reakcje, zamiast je przyspieszać, jak się to dzieje
u wszystkich.
- Większość u\ytych przeze mnie drogich kamieni nale\y
do członków mojej rodziny albo innych jubilerów - wyjaśniła
z oburzeniem Faith. - Nie zarabiam na swojej bi\uterii
tak du\o, jak sÄ…dzisz.
- Przecie\ nie musisz wcale zarabiać.
- Dlatego \e mój tatuś jest bogaty?
- Nie zapominaj o mamusi - uzupełnił Walker z lekką
drwinÄ…, podajÄ…c Faith ramiÄ™. BiorÄ…c pod uwagÄ™, z jakÄ… swobodÄ…
poło\yła dłoń w zagięciu jego łokcia, nale\ało uznać, \e
zaczynała się przyzwyczajać do jego ciągłej obecności. - Za
jeden obraz Susy trzeba zapłacić kwotę przekraczającą dług
narodowy jednego z krajów Trzeciego Zwiata.
- To pieniądze moich rodziców. Dorobili się ich, zaczynając
od zera. Póki nie poszłam do szkoły średniej, na Bo\e
Narodzenie obdarowywaliśmy się bielizną i dresami. - Na
twarzy Walkera dostrzegła zaskoczenie. - Mówię prawdę.
Donovanowie nie zawsze byli bogaci. Moim zdaniem dzieci
wcią\ są na dorobku. Mo\e z wyjątkiem Archera. Jego połowa
Perłowej Zatoki musiała być sporo warta, nie wspominając
ju\ o części Hannah. Jake ma własny interes, a oprócz tego
jest pełnoprawnym udziałowcem Donovan Gems and Minerals.
- Ty te\ nale\ysz do tej spółki. Tak samo jak Honor.
Wzruszyła ramionami.
- W pewnym sensie tak. Ale bez wynagrodzenia. MojÄ…
część zysków pobieram w rzadkich kamieniach. Kiedyś Honor
te\ tak robiła, teraz jednak znaczną część udziałów odkłada
na budowę domu na wyspach San Juan. Nie chce wychowywać
dzieci w mieście. Kiedy nie pracuje nad własnymi
projektami, płacę jej za wykonanie moich, zwłaszcza w przypadku
Strona 82
Elizabeth Lowell - Rubinowe bagna
bursztynu. Moja siostra doskonale radzi sobie z tym
materiałem. Mogłaby te\ sporo zarobić, malując portrety.
- Czemu tego nie robi?
- WciÄ…\ pozostaje w cieniu Susy. Matka nad nikim nie
próbuje dominować, niemniej... - Faith wzruszyła ramionami.
- SÄ…dzÄ™, \e Honor nie zdaje sobie sprawy z tego, jaka jest
dobra i ile udało jej się osiągnąć. Bez przerwy porównuje się
do matki.
- Widocznie to cecha rodzinna - powiedział bez ogródek.
- O co ci chodzi?
- Ty masz własną firmę i niezwykły dar projektowania
bi\uterii, która przyniosła ci sławę w całym kraju, mimo to
jesteś zaskoczona, ilekroć ktoś chwali twoje umiejętności.
Faith odsunęła na bok myśli o Tonym. O Tonym, który
chciał, \eby zrezygnowała ze swojego głupiego hobby", zaszła
w cią\ę i poświęciła \ycie na wychowywanie jego dzieci,
podczas gdy on podró\owałby po całym świecie jako doradca
do spraw środków masowego przekazu" pięciuset
przedstawicielstw Fortuny. O Tonym, który uznał, \e Faith
nie jest na tyle seksowna, by warto było dochować jej wierności,
nawet gdy byli zaręczeni.
Czasami wcią\ robiło jej się niedobrze na myśl o tym, jak
niewiele wówczas brakowało, by dla namiastki mał\eństwa
zrezygnowała ze wszystkiego, co było dla niej wa\ne.
- JesteÅ› dobra - ciÄ…gnÄ…Å‚ Walker spokojnie. - Bardzo, bardzo
dobra. Przed twoją gablotką panuje większy ruch ni\
u tego napuszonego idioty z sÄ…siedniego stoiska. Twoja bi\uteria
cieszy się większym zainteresowaniem ni\ jego.
- Przypomnę sobie o tym, gdy następnym razem będę się
zastanawiać, skąd wziąć pieniądze na zapłacenie wszystkich
rachunków, zakup następnego pieca do wypalania, naprawę
przeciekającego kranu w sklepie, nie rezygnując jednocześnie
z noszenia drogich ciuchów, które jakby zapewniają potencjalnych
klientów, i\ wcale nie potrzebuję ich pieniędzy.
Dlaczego tak jest, \e jeśli wyglądasz na osobę, która w ogóle
nie potrzebuje pieniędzy, ludzie niemal biją się o to, by ci
je dać?
Uśmiechnął się niewyraznie i otworzył drzwi prowadzące
do sali wystawowej.
- Pierwsza zasada bankowości brzmi: nie po\yczaj pieniędzy
ludziom, którzy naprawdę ich potrzebują. Bieda rodzi
dalszÄ… biedÄ™.
Znalazłszy się za drzwiami, Walker kiwnął głową do
ochroniarza, który wysłał ich na lunch do Cap'n Jack's".
- Dziękuję za radę. Od wielu lat nie jadłem tak dobrych
krewetek.
- Nie masz za co dziękować, koleś. Przy okazji ominęło
was niezłe zamieszanie.
Walker dopiero teraz zauwa\ył grupki ludzi porozrzucane
po całym pomieszczeniu. W ich głosach czuło się napięcie,
którego wcześniej nie zauwa\ył.
- Co się stało?
- Jakiś pieprzony artysta od siedmiu boleści - przepraszam,
psze pani - okradł sejf wystawy, wymachując naładowanym
rewolwerem. Posklejał taśmą biedną dziewczynę, zostawił
ją na podłodze i uciekł, nim ktokolwiek zdą\ył się zorientować,
co siÄ™ dzieje.
Walker gwizdnął między zębami.
- Ile udało mu się ukraść?
Ochroniarz uśmiechnął się, ukazując poplamione nikotyną
zęby.
- Tylko jakieś świecidełka. Naprawdę dobre rzeczy były
na sali, w gablotkach. Gdyby ten cholerny głupiec miał więcej
oleju w głowie, zaczekałby i wkradł się w nocy.
Faith zerknęła z ukosa na Walkera i ochroniarza.
- Chyba bajeczne miasto Savannah prze\ywa ciÄ™\ki
okres - powiedziała. - Właśnie zostałam napadnięta, gdy
wychodziłam z Cap'n Jack's".
Strona 83
Elizabeth Lowell - Rubinowe bagna
Pod wpływem szoku oczy ochroniarza zrobiły się okrągłe.
- Nic się pani nie stało?
- Mam rozdarty \akiet, ale oprócz tego jestem cała
i zdrowa.
- Ta dama w swoich wysokich obcasach jest śmiertelnie
niebezpieczna - wyjaśnił Walker. - Rozcięła napastnikowi
skórę, jakby oprawiała rybę.
Ochroniarz potrząsnął głową.
- Proszę mi wierzyć, psze pani, Savannah nie jest takie.
Och, oczywiście, nie brak u nas mętów społecznych, stawiamy
sobie jednak za punkt honoru, by trzymać ich z daleka od
przyzwoitych ludzi.
- Z pewnością ma pan rację - powiedziała uprzejmie. -
Wracam na stoisko, Walker. Wspominałeś coś o ubikacji,
prawda?
Zrozumiał tę mało subtelną aluzję. Chciała wło\yć do gablotki
rubinowy naszyjnik.
- Zaraz wracam.
Zwiatła błyskały i migotały wśród nagich gałęzi drzew
rosnÄ…cych obok hotelu, rzucajÄ…c przez szybÄ™ chybotliwe cienie.
Od strony otwartego okna apartamentu dobiegł odgłos
wyjÄ…cego statku. Podobnie jak zapach rzeki i pomruk ruchu
ulicznego syrena ostrzegawcza brzmiała cicho i nierealnie,
bardziej sennie ni\ naglÄ…co.
Walker jednak wcale nie był senny. Ze zmarszczonym
czołem wpatrywał się w ekran laptopa. Właśnie przeglądał listę
kamieni, które zostały ukradzione podczas włamania
w Seattle. O zaginięciu najbardziej cennych klejnotów wiedzieli
ju\ przed wyjazdem, ale ostateczny rozrachunek
z pewnością nie wywoła na twarzy Faith uśmiechu.
- Powiedz mi, czy jest tak zle, jak myślę? - spytała z napięciem.
Krą\yła na bosaka po miękkim dywanie. Do szału doprowadzała
ją myśl, \e musi zajmować się naszyjnikiem, podczas
gdy członkowie rodziny porządkują jej sklep pod czujnym
okiem przedstawiciela firmy ubezpieczeniowej, zajmujÄ…cego
się wyceną roszczeń z tytułu szkody.
- Zniosę wszystko oprócz niewiedzy.
- Trochę na tym straciłaś. Dziesięć lub dwanaście luznych
kamieni. Na tyle drobnych, \e nie wywołają zamieszania,
gdy trafiÄ… do pasera. Gotowe klejnoty znaleziono w koszu
na tyłach sklepu. Widocznie złodziej uznał, \e są zbyt
charakterystyczne, by je zastawić.
- Nie znalazły się grawerowane szmaragdy i trzy barokowe
perły z Perłowej Zatoki? - dociekała Faith.
- Nie. Ale Kyle rozpowszechnił ju\ informacje na ich temat.
W ka\dym lombardzie będą widoczne jak światła neonowe.
Cię\ko westchnęła.
- W porządku. Mogę się pogodzić ze stratą kilku świecidełek.
Kamienie, nawet grawerowane i jedyne w swoim rodzaju,
w taki lub inny sposób mo\na zastąpić. Po prostu bałam
siÄ™...
Głos jej się załamał. Nie wiedziała, jak wyjaśnić bolesne
poczucie straty i złość, która ją ogarniała na myśl, \e jej piękne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]