[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zaraz, Kleciu - próbował ją uśmierzyć Syfon. - Porozmawiajmy spokojnie. Połóż ping na stole,
wszystko da
182
się załatwić... Są okoliczności łagodzące. Nic ci nie będzie. Potwierdzimy, że szantażował cię
Fidrygał. Ale musisz wykazać swoją dobrą wolę. Oddaj ping!
Ale Klementyna Panter spojrzała na nas ze złością.
- Głupcy! - wysapała. - Chciałam was oszczędzić. Specjalnie przyszłam do was i podsunęłam wam
parę dobrych pomysłów. Mieliście zająć się Absolutem. Wszystko by się potoczyło bez problemów,
nikomu nic by się nie stało, ale wyście się przyczepili do mnie i teraz będę musiała was załatwić.
- Nas załatwić?! Co ty bredzisz? - Syfon zmarszczył brwi.
- Nie wyjdziecie już stąd o własnych siłach, za wścibstwo będziecie ukarani. Wyniosą was ma
leżąco. Przykro mi, ale zaraz zdarzy się tutaj nieszczęśliwy wypadek, a raczej dwa wypadki. Będę
jedynym świadkiem i opowiem, jak doszło do tragedii. Arek Ciuruś i Dzidek Pokiełbas wpadli tu
rozbrykani, poprzewracali kaktusy i narobili bałaganu w odczynnikach... a potem pić im się
chciało i przez roztrzepanie uraczyli się żrącym kwasem... siarkowym, powiedzmy, bo myśleli, że
to oranżadka.
- Akurat! Już widzę, jak chłeptamy kwas - roześmiał się Syfon.
- Tak, Kleciu, wymyśl coś lepszego - dodałem. - Jak sobie wyobrażasz wpompowanie w nas tej
swojej oranżad-ki? /
- Mam prosty sposób, nie będziecie czuli, co pijecie, bo najpierw dostaniecie po głowie. Widziałam
na wsi, jak przed egzekucją ogłuszali prosiaki. I ja tak z wami zrobię.
- E, straszysz tylko!
- Straszę?! - Klecia bez namysłu porwała pierwszą z brzegu doniczkę z kaktusem i rąbnęła Syfona
w głowę.
Dosłownie zamurowało mnie. Naprawdę go uderzyła! Nie sądziłem, że zdolna jest do podobnie
brutalnych czynów. Szczęściem cios ten, aczkolwiek bolesny, nie był gro-
183
I
zny dla życia, ponieważ Syfon otrzymał uderzenie z lepszej" strony donicy. To nie twarda skorupa
go ugodziła, lecz gruba i mięsista łodyga kaktusa. Cios został przez nią w dużym stopniu
zamortyzowany, tylko jakim kosztem! Chyba ze sto kłujących igieł wbiło się w głowę
nieszczęsnego Dzidka.
Ale to nie był koniec. Zażarta prezeska następną, jeszcze większą donicę próbowała rozbić na mojej
cennej mózgownicy. Szczęściem refleks mnie nie zawiódł. W ostatnim ułamku sekundy dałem nura
pod stół, niezbyt może bohatersko, ale skutecznie: ocaliłem czaszkę przed tą wariatką.
Pod stołem siedział już wciąż na pół zamroczony Syfon. Sycząc z bólu i pojękując na przemian
wyciągał sobie' z głowy kolce ^v v
kaktusa.
- A ty tu po co? - zdziwił się nieprzyjemnie na mój widok. - Nie bądz tchórzem i odbierz tej
bombardierce ping, zanim będzie za pózno i znów go gdzieś schowa!
- Aatwo ci mówić - warknąłem. - Czemu sam jej nie odebrałeś?
- Ja jestem ranny - oznajmił zbolałym głosem Syfon - a ty wciąż jesteś na chodzie. Wyłaz spod
stołu i rób, co ci mówię, zanim ta cwaniara da dyla i ucieknie.
- Sam sobie wychodz - odburknąłem. - Nie będę walczył z wariatką, ona wciąż bombarduje.
184
Tak powiedziałem, ale po chwili przemogłem strach i wysunąłem spod stołu rękę na próbę".
Bombardowania nie było.
- To chora dziewczyna - powiedziałem - stuknięta, gotowa naprawdę nas zakatrupić. Spływajmy
stąd, póki drzwi otwarte... - umilkłem nagle. - Za pózno. Już nie otwarte
- mruknąłem, bo mignęły mi przed oczami nogi Kleci i usłyszałem zgrzyt klucza w zamku. No to
czeka nas teraz przyjemna rozgrywka! - pomyślałem. - Ale siedzieć bezczynnie i czekać, co ta
wariatka wymyśli, faktycznie nie ma sensu. Coś trzeba robić.
Ponownie wysunąłem ostrożnie łapę... Nic! Cisza i milczenie. Ośmielony wyskoczyłem spod stołu
i... zamarłem z wrażenia. Dwa kroki przede mną stała w bojowym rozkroku Klementyna Panter. W
jednej ręce trzymała dużą kolbę szklaną oznaczoną wielkimi symbolami HC1, a w drugiej kolbę
oznaczoną H2SO4. W jej rozbieganych nerwowo oczach czaił się popłoch, ale i coś w rodzaju
szaleńczej determinacji, która mnie przerażała.
- Co chcesz zrobić?! - wykrztusiłem, patrząc na kolby.
- Zostaw to! - Spróbowałem dać dyla w kierunku drzwi, ale zastąpiła mi drogę.
- Ani kroku - warknęła - bo... - podniosła rękę z kolbą. Kilka kropel kwasu chlusnęło na czubki
moich butów.
Cofnąłem się przerażony.
- Co ty, Kle?! Zmieniłaś plan? Nie będzie ogłuszania? Od razu kwas?
- Zamknij się - odpowiedziała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]