[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tylko na zagłębionego wciąż w wyli-j czeniach towarzysza. Wreszcie
Nansen z rozjaśnioną twarzą odłożył na bok papiery.~ Mam. To nie było
wcale łatwe, wiesz? Niektóre wzory musiałem sobie przypominać, inne
dopiero wyprowadzać. Ot, wyszedł człowiek z wprawy. Ale myślę, że nie
będzie błędu w obliczeniach. Teraz pilnować musimy zegarków jak zrenicy
oka. Nie miałbym wielkiej ochoty tej robótki znów prędko powtarzać. A
teraz daj mi jeść. Umieram z głodu.Johansen odetchnął z ulgą. To był dobry
znak, Fridtjof rzadko kiedy myślał o swym żołądku. Chyba że był w
świetnym humorze.Zwijanie obozu nie obeszło się bez przeszkód. Najlepszy
z zaprzęgu pies Baro, widząc swych towarzyszy w uprzęży, gotowych do
wyruszenia w dalszą drogę, wyśliznął się naraz z obro- ży i z podkulonym
ogonem rzucił się do ucieczki. Gdzie go szukać? Jak złapać? Trzeba było
długo czekać, nim zawstydzony winowajca powrócił. Samotny zginąłby
marnie w lodowej pustyni, a tak długo jeszcze służył swoimi siłami
ludziom.
I znów dni za dniami przechodziły na żmudnym marszu. W. południe rozmiękły
lód, bulgocąc kałużami, w których przeglądało się słońce i obłoki, mokrą
warstwą oblepiał narty, hamował ruch sań. Z wielkiej sfory psów pozostało już
tylko dwanaście. Wychudłe, z zapadniętymi bokami, z każdym dniem | mniej
miały sił. Były wciąż głodne, nienasycone. Pozostawione przypadkiem w pobliżu
narty w jednym okamgnieniu zostawały ogołocone z rzemiennych i płóciennych
uchwytóvWszystko co do ostatniego strzępa ginęło w przepastnych
gardłach.Sytuacja, w jakiej znalezli się podróżnicy z końcem maja,
najsilniejszego człowieka mogłaby załamać. Ocean coraz bardziej przypominał
swym wyglądem gigantyczną szachownicę. Białe i czarne nieforemne pola, lód i
woda, zaciągnęły się wokół, zalegały horyzont. Klucząc, obchodząc szerokie
kanały morskie, przemoczeni po pas ludzie szli wciąż naprzód. Musieli ciągle
mieć się na baczności, powierzchnia lodu tu i ówdzie uginała się
niespodziewanie pod ciężarem nart, a cóż dopiero załadowanych sań. Strata
choćby jednych byłaby wyrokiem śmierci.Nansen zmniejszył racje żywnościowe,
bo zapasy wyczerpywały się zbyt szybko. Czas trwania marszów z żalem
ograniczyć musiał do siedmiu godzin. Jak coś bardzo odległego wspo-
minalrteraz z Johansenem te dni, podczas których biegli za zaprzęgiem po
dziesięć i dwanaście godzin. Na domiar złego pogoda drwiła z nich wyraznie.
Rozpoczynali marsz senni, nie wypoczęci, głodni, przy akompaniamencie ryku
wiatru, nieraz chłostani zadymką śnieżną. Wystarczyło jednak, żeby rozbili obóz,
niezdolni już do zrobienia jednego kroku, a tu lód migotał przyjaznie, w
promieniach słońca, a chmury rozchodziły się, odsłaniając czyste niebo, jakby
wsiąkły w błękit.I jak tu zachować pogodę ducha czy cierpliwość?184
42. Zabłądziłem!
W pierwszych dniach lipca przyroda wyręczyła ludzi w decyzji. O dalszym marszu nie mogło
być mowy. Wokół namiotu przelewały się strugi wody pełnej lodowatych brył. Wypłynąć w
ciężkiej szalupie okrętowej byłoby wielkim ryzykiem, a w lekkim, płóciennym kajaku po prostu
szaleństwem. Zresztą kajaki były w strzępach. Miejscami porwane kłami psów, miejscami
podziurawione lodowymi zrębami wymagały gruntownej reperacji. Nawet szkielety nie ostały
się całe. A przecież w tym środku transportu skupiła się cała nadzieja wędrowców. Bez
kajaków byliby zgubieni.Na szczęście Nansen nie poddawał się łatwo zwątpieniom. Zawsze
powtarzałem, że to tylko niepotrzebna strata czasu, nie stać mnie na to. Zbyt wiele mam w życiu
do zrobienia podkpiwał sobie jeszcze w Norwegii. I teraz, nie tracąc czasu na biadania,
obaj zabrali się do pracy. Ciężkiej, żmudnej i odpowiedzialnej. Kto wie, może w tych
kajakach będziemy musieli płynąć po otwartym morzu powiedział kiedyś Johansen, z trudem
utrzymując w zesztywniałych od zimna palcach wielką, grubą
igłę- Dobry z ciebie kompan, przeciwności cię nie zrażają mówił z uznaniem
Nansen, widzÄ…c, z jakim uporem pracuje jegc towarzysz. Na tobie siÄ™ wzorujÄ™
odwzajemnił się Johansen, rac z pochwały, i jeszcze prędzej wymachiwał
igłą.Nierzadko praca trwała i szesnaście, i dwadzieścia godzinj W chłodzie, o głodzie
i po nieludzkim zmęczeniu ostatnich trzech miesięcy marszu. Po raz pierwszy od
chwili opuszczeJ nia Frama na początku czerwca Nansen zważył starannie su-
186chary i masło do śniadania. Racja poranna nie mogła Prz czać dwudziestu gramów
tłuszczu i dwustu gramów chle a. To i tak jeszcze niezle. Gdybyśmy tyle mogli mieć
do końca podróży! wzdychali obaj. Na szczęście, tego samego dnia upolowali
przelotną rybitwę. Jedną małą ptaszynę^ na dwóch wygłodniałych mężczyzn, którzy
pożarliby na miejscu ca g rena. Po tygodniowym postoju rozpoczął się znowu marsz. ^
I znów wszystko jest nam na przekór na wpoi z o się, na wpół kpił Fridtjof.
Popatrz, ledwieśmy skończyli naprawiać kajaki, ani śladu wody. Jakby te pola ktoś
umyślnie zacementował lodem. Jeszcze będziesz miał wody dosyć, nie chciałbym
tego w złą chwilę powiedzieć. Johansen pokiwał smutno głową. -Jeszcze ją
będziemy przeklinać.Przeklinali rzeczywiście, i to dość prędko. Tu zwaliska r5V tam
połynia lśniąca ciemną wodą tu znów lód. Ot, przi claniec. Nansen pierwszy
wyruszał na zwiady, wyszukując naj-Jepszego przejścia dla zaprzęgu. To były
koszmarne chwile opowiadał pózniej Johansen matce. Chwilami wydawało mi
się, że Fridtjof nie wróci juz nigdy, że zostanę sam. Sam w tej pustyni. Ogarniał mnie
lęk. Chciałem za nim biegnąć, zatrzymać go, nie puścić. Jeszcze teraz we śnie to
nieraz przeżywam. Budzę się zlany potem, le, mamo, ty tego nie zrozumiesz, nikt nie
zrozumie, kto sam nie przeżył, nie słyszał tej ciszy, nie widział miesiącami, latami
niczego prócz tej straszliwej bieli .Któregoś dnia Fridtjof wrócił z wywiadu
zmieniony nie cÅ‚o poznania. Twarz miaÅ‚ poważnÄ…. ¦ ZabÅ‚Ä…dziÅ‚em! powiedziaÅ‚
krótko.
~ Jak to? ¦ . ¦ Nie umiem odpowiedzieć sobie, gdzie siÄ™ znajdujemy. ig wiem. Może to
zmęczenie? Może błąd? Pamiętasz, wtedy kiedy nastawiałem chronometry. Tu wystarczy
drobny, ot, choc-dv dziesięciosekundowy, żeby zamiast na ląd wyjść na pe ny ;ui.
Obawiałeś się ciągle, że skręcimy za bardzo na wschód. TakL ostatnio szliśmy cały czas
w kierunku południowo-187-zachodnim. I boję się, czy nie minęliśmy już północnego cypla
archipelagu Ziemi Franciszka Józefa. To byłaby katastrofa. - Tam po południowej
krawędzi lodu iść dalej nie sposób podjął Johansen. A podróż w kajakach bez
żywności także jest nie do pomyślenia zawtórował mu Nansen. I chociaż po chwili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]