[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to wierzyć.
Zeszła na podwórze, mocno ściskając nóż. Może wyobrażała to sobie, ale miała jednak
wrażenie, że czuje w pobliżu obecność kogoś, kto jej dobrze życzy. Na moment przed oczami stanął
jej Flemming.
Powiodła wzrokiem wzdłuż strumienia i dalej ku szczytom gór. Zatrzymała na nich
spojrzenie, a na ustach pojawił jej się uśmiech. Miała pewność, że wstawiając się za tym
nieszczęśnikiem, postąpiła słusznie.
Gdy wsuwała nóż z powrotem do pochwy, stal błysnęła w pierwszych promieniach słońca.
Wkrótce Hannah już schodziła doliną. W powietrzu ostatnio dawał się już wyczuć lekki
chłód, ale wciąż jeszcze trwało lato. Piosenki ptaków ucichły, a jedynym odgłosem, jaki wypełniał
powietrze tego dnia, był nieustający szum rzeki. Niosąc w ręku nieduży węzełek z jedzeniem,
szybkim krokiem przeprawiła się przez most i weszła do brzozowego lasu na wschodnim brzegu
rzeki. Kiedy już stała się niewidoczna z zagród wokół jeziora Storeskar, zwolniła, żeby trochę
odpocząć. Przyjemnie było iść, nie czując na sobie badawczych spojrzeń. W ciągu kilku dni tak
wiele się wydarzyło, a Hannah nie miała nawet czasu się zastanowić, do czego mogą doprowadzić
plotki, które zaczęły o niej krążyć. Teraz wreszcie o tym pomyślała. Jeśli ludzie na dobre uwierzą w
plotki, maleństwo, którego się spodziewała, czeka ciężkie życie. Może więc lepiej na stałe
przenieść się do Sorholm, daleko od pastora i od lensmana? Miała szczęście, że mogła wybierać
miejsce, gdzie będzie dorastać jej dziecko, i z decyzją wcale nie musiała się spieszyć. Plotki równie
dobrze mogły ucichnąć tak szybko, jak się pojawiły. Popatrzyła na brzozowy las, na lśniąco białe
pnie. Górskie brzozy były prześliczne, zawsze tak uważała.
Wkrótce Hannah dotarła do kładki przerzuconej przez następną rzekę.
Przeszła na drugi brzeg i zwolniła. Wahała się. Nie była tu już od blisko dwóch lat. Nagle
ogarnął ją niepokój. Może lepiej zawrócić? Tu z pewnością napłyną wspomnienia o mężu.
Najchętniej wyrzuciłaby je z pamięci, bo sprawiały jedynie ból.
A jednak wolno ruszyła w stronę chaty. Stała tak, jak ją zapamiętała. Z poszarzałego
drewna, niziutka, z trawą bujnie rosnącą pod ścianami. Z lekkim ukłuciem wyrzutów sumienia
patrzyła na soczystą trawę, na której świetnie mogłyby się paść zwierzęta, ale przecież i w tamtej
zagrodzie dobrej trawy nie brakowało.
Hannah popatrzyła kolejno w oba okna. Przypominały parę niewidzących oczu. Zasłaniało
je własnoręcznie przez nią utkane płótno, a właściwie stara pościel, którą przerobiła na zasłonki.
Z westchnieniem skierowała się ku niskim drzwiom, jednak zaraz przystanęła wystraszona.
Widać było, że ktoś niedawno odwiedzał to miejsce. Gdy spojrzała pod nogi, dostrzegła wyraznie
wydeptaną w trawie ścieżkę prowadzącą do drzwi. Rozejrzała się nerwowo. Dookoła panował
spokój, drzwi były zamknięte na skobel. Czyżby człowiek-wilk i tu złożył wizytę? Hannah nie
bardzo w to wierzyła, ale któż inny to mógł być?
Ostrożnie wsunęła wielki klucz w zamek. Ustąpił niechętnie i drzwi uchyliły się na
skrzypiących zawiasach. Przekroczyła próg, zrobiła dwa kroki i otworzyła drzwi do izby. W środku
panował zaduch. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało jak zwykle, ale po dokładnym
obejrzeniu izby nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś się tu zmieniło. Nie potrafiła tylko stwierdzić
co.
Oparła się o stół. We wszystkich kątach wisiały pajęczyny, lecz czego innego mogła się
spodziewać? Otwarte palenisko było oczyszczone, przygotowane do użytku. Pod sufitem wisiało
kilka garnków, a skrzynię na drewno wypełniały po brzegi suche brzozowe polana. Z belki na
suficie zwisały dwie baranice, a na kołku za drzwiami rozpoznała dawny roboczy kaftan Engebreta.
Przed oczami pojawiła jej się twarz zmarłego męża, jego wściekłe spojrzenie i ręka uniesiona do
zadania ciosu. Ukazał jej się żywy, tak że w obronnym geście uniosła ręce.
Potem napłynęły kolejne obrazy, wszystkie spadły na nią naraz. Wspinaczka w góry. Smak
krwi, który czuła w ustach, kiedy szła sztywna ze strachu o to, co może spotkać jej synów.
Pamiętała swój szaleńczy strach, gdy zrozumiała, że rodzony ojciec zwabił Knuta w pułapkę.
W panice Hannah złapała się za głowę i osunęła na podłogę. Nie, nie miała siły ponownie
przeżywać tych strasznych wydarzeń, półtora roku po tragedii. Nie była jednak też w stanie o tym
zapomnieć. Czuła, jakby właśnie w tej chwili zrozpaczona rzucała się ku krawędzi lodu, a silne
ramiona ratowały ją przed śmiercią. Zmroził ją chłód śniegu, słyszała strzał i ciszę, która po nim
nastąpiła. Była wówczas przekonana, że mąż pozbawił życia również drugiego syna. Chciała wtedy
jedynie umrzeć, nie otwierać już więcej oczu, tylko uciec w wieczną ciemność. A potem ten szok i
ulga, gdy uświadomiła sobie, że to nie mąż, tylko Ole, starszy z blizniaków, ocalił ją od śmierci. Ta
radość, że to Engebret nie żyje, żal za Knutem, niemoc i strach...
Azy nie przestawały płynąć po opalonych policzkach Hannah. Spódnica w zieloną kratę
ułożyła się kołem na podłodze wokół ciała wstrząsanego szlochem. Nie próbowała wstrzymywać
się od płaczu, te łzy były bolesne, ale i dobre zarazem. Tu nikt na nią nie patrzył, mogła sobie
pozwolić na przynoszące ulgę łzy, nie musiała udawać silnej.
Nagle drzwi wejściowe zatrzasnęły się z hukiem i w chacie zrobiło się ciemno. Hannah
wystraszyła się tak, że na moment serce całkiem przestało jej bić, chociaż starała się sobie
tłumaczyć, że to na pewno tylko wiatr. Zdążyła otrzeć oczy, gdy usłyszała zbliżające się kroki i
głos, który natychmiast poznała.
- Jest tu kto?
Bardziej wyczuła, niż zauważyła, że lensman staje tuż przy niej. Po co przyszedł? I dlaczego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]