[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czającym, że przyjmie wszelkie możliwe zarzuty pod swoim adresem: oskarżenie
o sentymentalizm, wścibstwo czy zniewieściałość. W trakcie podróży z Marsylii
Gittens dał mu wyraznie do zrozumienia, czego mu brak. Na przykład wyczu-
cia. I powściągliwości. Wychodzi na to, że najlepiej nie pytać Bridgemana, co się
dzieje.
Jakiś przekupień staje przed nimi z koszem pełnym niewielkich drewnianych
figurek. Kiedy obaj machają odmownie ręką, idzie naprzykrzać się Bridgemano-
wi.
Figurka, panie?
Jonathan spogląda na rzezby. To postacie Anglików, mali kolonialiści w bia-
łych mundurach i monstrualnych hełmach na głowie. Ich oczy, usta i nosy są
przesadnie wielkie i wyraziste. Sztywni i wyprostowani wyglÄ…dajÄ… niezmiernie
oficjalnie.
Ile?
Mężczyzna podaje cenę. Jonathan targuje się i po paru minutach w jego tor-
bie lÄ…dujÄ… dwie figurki. Sprzedawca odchodzi, a Jonathan wraca do negocjacji
z urzędnikami i pilnowania rozładunku bagaży ekspedycji.
Od tygodni jest nieobecny duchem. Pochłaniają go myśli o Star. Jego we-
wnętrzny projektor wyświetla mu na okrągło scenę w barze: Sweets siada, całuje
Star. Siada. Całuje Star. Siada, całuje, siada, całuje. Te same kadry powtarzane
do znudzenia. Jonathan nie potrafi uporządkować zamętu myśli wywołanego tym
pocałunkiem. Wciśnięty w fotel umysłu, z drżącymi kolanami wspartymi o czer-
306
wony plusz oparć rzędu przed nim, zmuszony mrużyć oczy, chciałby opuścić wi-
downię, ale przygważdża go do miejsca ta bezładna ciżba ludzka.
W trakcie podróży statkiem większość czasu spędzał na leżaku. Zza ciemnych
okularów wpatrywał się w Atlantyk. Każdego dnia przesiadywał na pokładzie
godzinami i tak długo obserwował linię zetknięcia wody i nieba, aż wyparł ją ze
świadomości, a jego świat stał się jednolitą, ruchomą szarą masą. Wieczorami stał
przy balustradzie i patrzył na nęcącą toń rozkołysanej wody uderzającej o burtę.
Wsparty o tę samą balustradę, obserwował profesora Chapela w trakcie poran-
nej przechadzki. Władcza, imponująca postać wypinała brzuch i rozchylała noz-
drza niczym wrota. Profesor przypominał właściciela ziemskiego, który w swej
łaskawości wpuszcza świeże powietrze, by poswawoliło we włościach jego płuc.
Kiedy zdjął panamę, żeby otrzeć z potu łysiejącą czaszkę, ta zajaśniała oślepia-
jącym blaskiem. Kiedy wiatr rozwiał mu resztki siwych włosów, te utworzyły
wokół głowy aureolę. Stanąwszy twarzą w twarz z tak jawnym świadectwem nie-
zwykłości, Jonathan nabrał otuchy. Miał przed sobą mądrego, dobrego człowieka.
Ciągle był jego asystentem. Obaj byli na najlepszej drodze do poszerzenia granic
antropologii. Czy mógłby marzyć o bardziej chlubnym celu?
Ale bez Astarte antropologia wydaje się mniej kusząca niż przedtem. Obrany
kurs budzi wątpliwości, igła kompasu drga i wiruje wokół tarczy. Jonathan szuka
w pamięci, co czytał o podróżnikach, o tym, jak radzą sobie z osamotnieniem.
Star była ostatnim kawałkiem jego układanki. Dopiero z nią Jonathan Bridgeman
byłby całością.
Po załatwieniu formalności związanych z odprawą Jonathan chowa do kiesze-
ni formularze opatrzone nieczytelnymi pieczęciami licznych urzędników i rusza
przez halÄ™ w poszukiwaniu reszty. CzekajÄ… na niego w towarzystwie wysokiego
młodego Murzyna bez butów, w białych szortach, fezie i białym chałacie z wyso-
kim kołnierzykiem.
To Famous oznajmia profesor.
Famous potwierdza mężczyzna z uśmiechem. Wielki boy w ICR.
Kierować trzy małych boy. Przyjechać zabrać was do ICR.
Imperial River Club przeżywał na pewno lepsze dni, ale trudno jednoznacznie
stwierdzić, kiedy to było. Bungalow, stojący na spękanej ziemi w samym środ-
ku parceli położonej powyżej poziomu delty rzeki, może poszczycić się podjaz-
dem oznaczonym pomalowanymi na biało kamieniami, masztem z wypłowiałym
Union Jackiem na szczycie oraz parÄ… miniaturowych armat umieszczonych po obu
stronach frontowej werandy, których rdzewiejące lufy wycelowane są w miasto.
Od plaży dzieli go mniej więcej pół mili. Wystarczająco daleko, by stłumić odgło-
sy z nabrzeża i targu; za blisko, by uchronić przed odorem ścieków, który wdziera
się przez okna w dni, kiedy wiatr nie wieje od morza. Smród po części tłumaczy
307
odosobnienie tego miejsca. Smród oraz fakt, że kierownictwo nigdy nie zdoby-
ło się na posadzenie wokół drzew, które dawałyby schronienie przed piekącym
nieznośnie słońcem. W wietrzne dni drobny piasek przesypuje się po podłodze,
gromadzi w kątach i wzlatuje w górę, by osiąść na powierzchni drinków.
Sami członkowie klubu tworzą gromadę niepoprawnych indywiduów, traktu-
jących przybyszów niemiłą mieszanką zazdrości i lekceważenia. Lekceważenie to
uniwersalna postawa, jakÄ… wobec nowicjuszy przyjmujÄ… starzy wyjadacze w ko-
loniach. Zazdrość to produkt lokalny. Jej przedmiot może być różny: psychika
przybysza, jeszcze nie zmęczona wiecznymi upałami, albo wnętrzności wolne od
nieokiełznanych afrykańskich bakterii. Czasem wygląd, czasem żona, a czasem
zwykła umiejętność cieszenia się życiem na wybrzeżu, która u członków Imperiał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]