[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tym poprzedniego dnia i Lonia obiecał dowiedzieć się o możliwości zrobienia
wycieczki.
- Tak, tak, pytałem się o to - powiedział. - Można by pojechać tam
jutro. Znajomy dyrektor mówił, że mógłby nas dwóch zawieźć do
Listwianki. Jest tam obóz turystyczny. Takie małe domki campingowe. Gdyby
ci to odpowiadało, można by w takim domku przenocować i następnego dnia
wrócić wodolotem.
- Świetny pomysł. A Anatol nie wybiera się?
Miał nadzieję, że będzie mógł pojechać tylko z Lonią, do którego od samego
początku poczuł sympatię. Anatol nie wydawał mu się przyjemny może ze
względu na dziewczynę, którą wlókł za sobą, a która była jakaś nadęta i
jakby gniewna. Lonia powiedział:
- Pojadą wodolotem. Spotkamy się z nimi na campingu. Wieczór był ciepły,
pachnący kwiatami i liśćmi. Anatol
i Zinoczka idąc trzymali się za ręce i ocierali się o siebie ramionami jak
para kotów. Wydawać się mogło, że tylko marzą o tym, aby znaleźć się sami.
Dość pospiesznie pożegnali się z Rogowskim przed hotelem. Skorzystał z
tego, by przytrzymać Lonię.
- Masz jeszcze chwilę czasu? Poszedłbym jeszcze na chwilę nad rzekę. Tak
pięknie. Nie chce mi się wracać do pokoju.
Tamtych dwoje zniknęło już za rogiem.
- Jak chcesz, chodźmy.
Powiedział to po polsku. W tym, co mówił Lonia, zjawiało się coraz więcej
polskich słów. Widać rozmowa z Jędrkiem sprawiała, że przypominał sobie
język, którym podobno mówił dziadek.
Wolno przeszli obok kościoła. To wybrzeże między kościołem a postrzelaną
dzwonnicą cerkwi było dość zaniedbane. Stały tu jakieś stare domy robiące
wrażenie opuszczonych.
- Przyjdę do ciebie o ósmej - mówił Lonia. - Ten, co nas zawiezie nad
Bajkał, to mój przyjaciel. Porządny chłop. Dusza nie człowiek. Można tak po
polsku powiedzieć? Dużo mi w życiu pomógł. Prawdziwy Sybirak. Zobaczysz,
spodoba ci się.
- Nikt inny z nami nie będzie jechać?
- Nikt. On nawet nie bierze kierowcy, sam będzie prowadzić.
Anatol zrobił gest ręką - niech sobie po...po...gruchają. Dobrze
powiedziałem?
- Doskonale. Oni nie Sybiracy?
- Nie. Anatol przyjechał z Kijowa. A ona nawet nie wiem skąd. Nowi
ludzie.. Dziś są, jutro ich nie będzie...
- Rozumiem. Słuchaj, Lonia. Chciałbym ci coś powiedzieć. Mam tu swoją
pewną sprawę... Może to zresztą jakieś głupstwo...
Opowiedział historię skrytki w skrzyneczce i znalezionych papierów.
- To twój dziadek był tutaj? - zainteresował się Lonia.
- Był.
- Pokaż ten szkic.
Zrobił się już wieczór, ale nie było ciemno. Otaczała ich poświata, jakby
to była biała noc leningradzka. Lonia patrzył długo na rysunek. Zapytał:
- I to było w tym pudełku?
- Tak.
- I jesteś pewny, że to dotyczy tamtych czasów?
- Oczywiście. Dziadek dał matce pudełko podczas tamtej wojny, a o skrytce
nic nie wiedział.
Lonia stał milcząc ciągle wpatrzony w szkic. Było pusto. U stóp kamiennego
nadbrzeża rzeka płynęła potężna i porywcza.
- Tam w Listwiance - powiedział wreszcie - ciągle stoją stare chaty...
Może to te same? - Zdawał się namyślać. - Poczekaj z tym do jutra.
Pomyślę. Ale nie mów o tej sprawie nikomu. Nie zrozumieją...
Miał ochotę zapytać: komu mógłbym o tym mówić? Ale nie rzekł nic. Jeszcze
przez chwilę spacerowali po skąpanym w nocnej poświacie mieście rozmawiając
o innych sprawach. Potem Lonia odprowadził Jędrka do hotelu.
Następnego dnia punktualnie o ósmej zajechała przed hotel szara pobieda.
Przy kierownicy siedział tęgi, barczysty mężczyzna o energicznych ruchach i
równie energicznym sposobie mówienia.
- Kukawin - przedstawił się. - No, wsiadajcie. Lonia mówił mi o was. Wy z
Warszawy?
- Z Warszawy.
- Byłem tam pod koniec wojny. Chciałem zobaczyć. Ale wtedy była tylko
kupa gruzów. Podobno odbudowaliście się już całkiem.
- Ciągle jeszcze coś jest do zrobienia.
- Zawsze coś można zrobić: lepiej i więcej. Moja pobieda stara, ale chodzi
jak smok, bo ciągle w niej coś podkręcę, podreguluję...
Zabudowania Irkucka skończyły się. Wyjechali na szosę. Po obu jej stronach
stała jak mur gęsta ściana lasu. Jaskrawa zieleń brzóz tworzyła plamy na
tle ciemnej zieleni drzew iglastych. Po pół godzinie jazdy Kukawin
zatrzymał auto.
- Chodźcie, wysiądźcie na chwilę. Pokażę wam tajgę. Urodziłem się tu i
lubię pokazywać, co u nas piękne. Syberia wspaniały, uroczny kraj.
Mówię wam: tu będzie kiedyś serce świata. Tylko, widzicie, ludzi ciągle
mało... Za mało takich, którzy naprawdę ten kraj kochają. Przyjeżdżają
różni... - skrzywił się z niesmakiem. - Chcieliby lepiej zarobić. Zrobić,
jak się mówi, karierę. Posiedzą i uciekają. A tu potrzeba takich, którzy
by nie chcieli stąd wyjeżdżać. Żeby mieli dużo dzieci. Żeby stawali się
prawdziwymi Sybirakami, takimi, co to niczego się nie boją, nie kłamią, a
jak mówią: tak, to znaczy: tak. Wy Polak, to pewno wierzący? To tak też
wasz Jezus powiedział, prawda? Ja nie wierzę, ale nie jestem przeciwko tym,
co wierzą. Mój ojciec mówił, że za carskich czasów był tu jeden ksiądz z
Polski. Ksiądz, a co mówił, to ludzie pamiętają... [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire