[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ci¹gaæ o Swicie, nim siê ocknêli, i do celek z cicha zanosiæ? Wieczorem, rano, w po³udnie
ciê¿kie wiadra dxwigaæ do sto³u? Wypraszaæ u opata ³askê s³u¿enia ca³ej spo³ecznoSci zakon-
nej rano, w po³udnie, wieczorem? Tak dalece nie pozwalaæ sobie na w³asn¹ mySl, tak dalece
nie mieæ w³asnego czucia, i¿ publicznie g³oSno najtajniejsze skrytoSci prze³o¿onym wyja-
wiaæ? Za jedyn¹ czynnoSæ ducha poczytywaæ rozwa¿anie istoty cnót i grzechów? Podk³adaæ
pod dom duszy swej fundament takiej pokory, i¿ poza ni¹ nic ju¿ nie by³o prócz pustki i ru-
mowisk? A zaS na dworze cesarza w Rzymie, w Moguncji?
Od odxwiernego do rozkazodawcy wszystkim, gdy posnêli, obuwie zb³ocone myæ wod¹,
a oczyszczone z brudu stawiaæ niepostrze¿enie na miejscu?
Zamiast iSæ drog¹ przezornego Gerberta, a¿eby w m³odzieñcu budzie d¹¿enia cesarskie, pod-
niecaæ ¿¹dzê i dumê zaw³adniêcia i rz¹dzenia Swiatem - dniem i noc¹ z nim przebywaj¹c jako
towarzysz nieodstêpny i najdro¿szy na zamkach i w pa³acach, w podziemiach bazyliki Swiê-
tego Klemensa noce i dnie trawi¹c na czuwaniach, uczyæ go jedynie swojej w³asnej pokory
i wyrzeczenia siê dóbr tego Swiata?
Zamiast podniety do skupienia w sobie potêgi, mocy, zamiast rozpalania w nim greckiej am-
bicji i rzymskiej pasji, zaszczepiaæ mu cnoty m¹droSci, sprawiedliwoSci, mêstwa i wstrze-
miêxliwoSci, cztery kwiaty duszy zakonnika?
49
Kochaj¹c g³êboko tego czaruj¹cego m³odzieñca, budziæ w nim s³odkimi s³owy mi³oSæ nie
Swiata, ojczyzny, wznios³ych czynów w ojczyxnie, lecz jedynie mi³oSæ ojczyzny niebieskiej?
Dniem-li, noc¹-li, gdy rzesza ludu dobijaj¹ca siê doñ da³a przystêp, Swi¹tobliwymi rozmowa-
mi osaczaæ go, ¿eby sobie cesarstwa i w³adztwa nie mia³ za nic wielkiego, ¿eby wci¹¿ pa-
miêta³, jak Smiertelnym jest cz³owiek, jak nawet najpotê¿niejszy i najpiêkniejszy w proch siê
zamieni, bêdzie zgnilizn¹ i jad³em robaków?
Nauczaæ go szerokimi i niezbitymi wywody, i¿ powinien, tak wysokie krzes³o zajmuj¹c, zo-
staæ ubogich i sierot ojcem, wdów opiekunem, baæ siê Boga jako rozwa¿nego i sprawiedli-
wego sêdzi, mi³owaæ Go jako dobrotliwego win przebaczyciela i bacznie patrzeæ, jak ciasna
droga wiedzie do ¿ywota wiecznego?
Upominaæ bez koñca tego drogiego syna, ¿eby wzgardzi³ dobrami doczesnego ¿ywota
i pragn¹³ wiecznoSci, szuka³ tego jedynie, co nie przemija - nie pok³ada³ ufnoSci w rzeczach
tutejszych i przemijaj¹cych?...
Jak od naciSniêcia palcem struna wioli skraca siê, a dxwiêk z niej wydobyty staje siê wy-
¿szym, tak samo od nacisku tego wewnêtrznego wzburzenia mySli z³owieszcze na szczyt swój
wybieg³y. Spojrzenie zuchwa³e objê³o najdalszy horyzont. Czyli¿ to nie duma przygna³a miê
tutaj? Czyli¿ nie ¿¹dza wyniesienia siê ponad Otryka, Adalberta, Brunona, Romualda, ponad
Lwa, Jana Kampaninosa, Jana Kanaparego, Strata, Jakuba z Afryki, ponad Nilusa, ponad
Swiêtego Aleksego?
Czyli¿ nie postanowienie wewnêtrzne zaæmienia ich wszystkich kaza³o mi wybraæ Smieræ
jako cel a opowiadanie ewangelii jako Srodek?
Biada mi dla wynios³oSci mej!
Jêkn¹³ nieszczêSliwy, twarz¹ upadaj¹c na ziemiê. BezmiernoSæ klêski przygniot³a jego duszê.
Lêk wobec tryumfu szatana krople potu wyci¹gn¹³ na czo³o. Pow³oka cielesna zadr¿a³a staj¹c
siê bezsiln¹ jako ³achman. Dusza stanê³a w pró¿ni, wylêk³a i sama jedna, zewsz¹d wygonio-
na, jako ¿ebrak psami wyszczuty z op³otków ludzkich w okrucieñstwo pól zimy. Z upadku
krzyk ludzki aposto³a ocuci³. Zaiste - radosne obudzi³ w piersiach echo. Nadbieg³ wielki t³um
nios¹c oszczepy, ko³y i kamienie. Otoczyli ze snu zbudzonych wielkim koliskiem. Kap³an
pogañski, którego brata zabili byli na wojnie Polacy, nadbieg³ pierwszy i stan¹³ na czele po-
Scigu. Na jego skinienie t³um zwi¹za³ aposto³a i jego towarzyszów. Poprowadzono ich na
przyleg³e wzgórze.
W chwili tej spokój g³êboki wróci³ siê do duszy. Wielkie mêstwo, owoc dojrza³y cnót upra-
wianych w ci¹gu ¿ycia d³ugiego, ocknê³o siê z omdlenia. Uspokoi³o siê serce. RadoSæ prosta,
mocna i górna rozeSmia³a siê w piersiach, a uniesienie nieopisane zamieszka³o w ciele. Gdy¿
w cia³o postronkami zwi¹zane wstêpowa³ Chrystus Pan krocz¹cy na górê Smierci. S³owo po-
zdrowienia, politowania i pocieszenia, s³owo modlitwy do Jedynego Wspó³brata w przestrze-
niach i w wiecznoSci wype³z³o na wargi.
RzeczywistoSci¹ sta³ siê sen ¿ycia ca³ego.
Wojciech sta³ siê Chrystusem wisz¹cym na krzy¿u.
Us³ysza³ g³os:
- Nie bój siê!
- Daj mi byæ Tob¹ samym, a Ty b¹dx samym mn¹. Ozwie siê Swiête echo:
- Amen.
W t³umie miotaj¹cym grudy ziemi i piasek aposto³ dojrza³ oczy Smêtka przewoxnika.
50
Zrozumia³. Oczy tamtego nape³ni³a niepewnoSæ, rozczarowanie, smêt, albowiem nie by³o bo
jego zwyciêstwo.
Krzyk ludzki stawa³ siê coraz bardziej nienawistny. Twarze by³y zziajane, ¿¹dne zemsty. Byli
to mo¿e potomkowie tych Jutów, co, na ³odziach bersekierów przybywszy w te strony, spalili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]