[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ruszył się i otworzył oczy.
- %7łyjesz! - krzyknęła i zaczęła okrywać jego twarz ty-
siącem pocałunków.
- %7łyję - szepnął Tony. - Postrzeliła mnie tylko w duży pa-
lec u nogi. - Uniósł się na łokciu. Teraz dopiero April do-
strzegła płynącą z wolna strużkę krwi.
- Paul, dzwoń po pogotowie! - zarządziła.
- Tu nie ma telefonu - słabym głosem przypomniał prze-
rażony tą sceną artysta.
- Złamałaś mi rękę, ty mendo! - syknęła Talon, dzwigając
się z podłogi.
- Rękę? Ja ci zaraz kark przetrącę! Strzelałaś do Tony'ego!
- Kochanie - odezwał się Farentino. - Zbliż no się do
mnie... Masz oczy w dwóch różnych kolorach...
- Nieważne - machnęła ręką April - zgubiłam widocznie
soczewkÄ™. Ale ty, jak twoja noga?
S
R
- Boli jak diabli.
- Biedny chłopiec. - April znów zalała się łzami. - Kocham
cię, Tony. Kocham, ty moje maleństwo, chodz do mnie. -
Zaczęła kołysać nim jak niemowlęciem.
- Nie nazywaj mnie maleństwem - poprosił. - Ale możesz
powtórzyć początek zdania.
- Kocham cię, kocham, kocham! - zawołała. - Tak mocno
cię kocham, że nigdy ci nie pozwolę ode mnie odejść! Poje-
dziesz do Gwatemali, a ja pojadę z tobą, słyszysz? Ktoś musi
się tobą opiekować!
- April, mój aniele stróżu...
- Kocham!
- Mmm, balsam na moje rany.
- Kocham!
- No to czemu płaczesz?
- Bo cię kocham. Dla Freemana nie wylałam ani jednej
Å‚zy.
- Nigdy?
- Nigdy. On pozbawił mnie uczuć. Myślałam, że nikomu
już nie zaufam.
- Nie myśl o nim tak zle. Czy jesteś pewna, że nie zapłaka-
łaś właśnie również nad nim? Przecież to był biedny czło-
wiek.
April oparła czoło na silnym ramieniu ukochanego. Tony
jest mądry, myślała. Mądry, wyrozumiały, czuły. Tak, przez
chwilę płakała nad całym swoim życiem. Dopiero teraz po-
żegnała się ostatecznie ze zmarłym mężem. Dopiero teraz
nareszcie była wolna!
- Nigdy mnie nie opuścisz, prawda Tony?
- Nigdy, kochana. Uśmiechnij się wreszcie.
- Dobrze. Kocham! - Znów zalała się łzami.
- Kobieto, litości!
S
R
MINAO KILKA DNI. Po przesłuchaniu Tony'ego w
szpitalu oraz wysłuchaniu relacji Paula, Talon i April, zajście
w Wisconsin nazwano nieszczęśliwym wypadkiem i przesta-
no się nim zajmować. Rana Tony'ego okazała się na szczę-
ście niegrozna - osłabiony rykoszetem pocisk ugodził tylko w
palec, ale i tu kość była nienaruszona. Gorzej miała się Talon.
Jej złamane ramię trzeba było wziąć w gips, a na dodatek
groził jej mandat za nieostrożne obchodzenie się z bronią.
Gdy April przyjechała, by zabrać Tony'ego ze szpitala do
domu, był właśnie jasny, słoneczny poranek.
- Tak właśnie myślałem - powiedział, zaglądając jej z bli-
ska w oczy. - Po prostu piwne!
- Piwne?
- Twoje oczy. Piwne. Chyba prawdziwe, prawda? Zliczny
odcień. Możesz spokojnie wyrzucić szkła kontaktowe. W
dżungli będzie z nimi tylko kłopot.
- W dżungli? To jednak mnie zabierzesz? Och, Tony! -
Rzuciła mu się na szyję.
Nim zdołał zareagować, w drzwiach szpitalnej izby uka-
zała się marchewkowa głowa Paula Dunkingtona.
- Przynoszę dobre wieści o Fogbottomie!
- Nie wspominaj nawet tego nazwiska! - Tony oskarży-
cielko wyciągnął palec. - Ty i Talon jesteście winni April
renowację zniszczonego dzieła sztuki!
- A właśnie że nie. - Paul zrobił szelmowską minę. - Talon
przestrzeliła kopię, nie oryginał.
- Bredzisz. - Tony popukał się palcem w czoło. - Pocisk
przedziurawił obraz w ramie.
- Tak, ale ja wsadziłem w nią kopię... Ciekaw byłem, czy
będzie wyglądała tak dobrze, jak prawdziwy Fogbottom.
- Ty wariacie! - April ucałowała go w oba policzki.
S
R
- No tak. I znów z największym zapałem dziękujesz nie
temu facetowi, co trzeba - zauważył Tony.
April zaśmiała się i przytuliła jego głowę.
- Obaj jesteście dla mnie bohaterami.
- Mam pytanko, Tony. - Dunkington rozsiadł się na krze-
śle. - Co to za heca z tym Nelsonem McNairem?
Tony uśmiechnął się tajemniczo.
- Hm, Rocco raczej go nie zna... A już na pewno nie zna
siÄ™ na sztuce.
- Uff.. .Tak się nie robi, Tony. Omal nie dostałem wtedy
zawału.
April pogłaskała przyjaciela po ryżej głowie.
- %7łycie udzieliło ci lekcji, Paul. Wyciągnij z niej trwałe
wnioski.
- Właśnie. Koniec hazardów, koniec fałszerstw - podpo-
wiedział Tony.
- Tak jest! - Dunkington poderwał się z krzesła. - Da się
zrobić! A wiecie, co mi w tym pomoże? Wystawa moich
dzieł w galerii Talon! Owszem, owszem - pokiwał głową,
widząc zaskoczone miny obojga - żadna tam grupa artysty-
czna, koloryści, fataliści, pokolenie AIDS, postmoderniści
czy nowi nihiliści. Tylko Paul Dunkington, młody amerykań-
ski geniusz, nikt więcej!
- A co na to twój ojciec?
- April, mój ojciec wierzy w forsę, to jego jedyna wiara. Ja
zaś wierzę, że mój pokaz zakończy się ogromnym sukcesem
finansowym!
- To pięknie - uśmiechnął się Tony. - Mam tylko nadzieję,
że nie zobaczę w galerii nic podobnego do Fogbotto-ma...
Paul klasnął w ręce.
- Fantastycznie! Już wiem, co wam podaruję jako prezent
S
R
ślubny. Jakiś akcik April z morzem w tle... - Zerwał się i wy-
biegł bez pożegnania.
- I cóż ty na to? - Tony spojrzał na narzeczoną.
- Cóż, na zawsze pozostanę dziedziczką, ale już na pewno
nie zwariowaną. Może zachowam tylko swoje stroje...?
- Chciałabyś zabrać do dżungli kufer swoich ubrań?
- Może? - Spojrzała na niego nieśmiało.
- Ale chyba nie poprzestaniesz na tym?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]