[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mnie twój krzyk i zanim zdą\yłem się rozejrzeć,
zobaczyłem, jak wybiegasz na zewnątrz. Pobiegłem za tobą,
\ebyś sobie nie zrobiła krzywdy. Pomyślałem, \e miałaś zły
sen.
- Miałam! - odrzekła z dr\eniem. - Jednak
rzeczywistość okazała się jeszcze gorsza. Posłuchaj!
I opowiedziała mu wszystko, co jej się śniło.
Conan słuchał jej z uwagą. Obcy był mu naturalny
sceptycyzm cywilizowanych ludzi. Jego lud wierzył w
upiory, gobliny i czarnoksię\ników. Kiedy Oliwia
skończyła, przez chwilę siedział w zadumie, bawiąc się
swoim mieczem.
- Mówisz, \e młodzieniec, którego torturowali był
podobny do tego drugiego mę\czyzny? - spytał w końcu.
- Jak syn do ojca - odparła i dodała po namyśle: -
Gdyby wyobrazić sobie istotę łączącą w sobie cechy
człowieka i boga, to otrzymalibyśmy kogoś podobnego do
tego młodzieńca. Dawni bogowie czasem łączyli się ze
śmiertelnikami; tak głoszą nasze legendy.
- Jacy bogowie?
- Dziś ju\ zapomniani. Kto o nich pamięta? Wrócili w
cichą toń jezior, w spokój wnętrza gór, w bezkresne,
międzygwiezdne otchłanie. Bogowie przemijają tak samo
jak ludzie.
- Jednak jeśli to byli ludzie zmienieni w posągi mocą
zaklęcia jakiegoś bóstwa czy demona, to dlaczego o\yli?
- Dzięki czarodziejskiej mocy księ\yca - odparła
dziewczyna. - Odchodząc, wskazał palcem na księ\yc;
kiedy jego blask pada na posÄ…gi, wojownicy odzyskujÄ…
dawną postać. Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Jednak nikt nas nie gonił - mruknął Conan, patrząc
w kierunku ruin. - Mo\e to tylko ci się śniło. Mam ochotę
wrócić i sprawdzić.
- Och nie, nie! - krzyknęła, obejmując go kurczowo. -
Mo\e zaklęcie nie pozwala im opuszczać budowli. Nie
wracaj tam! Rozedrą cię na strzępy! Och, Conanie,
wracajmy do Å‚odzi i uciekajmy z tej strasznej wyspy!
Hyrkańczycy ju\ na pewno popłynęli dalej. Chodzmy!
Jej rozpaczliwe błagania zrobiły wra\enie na
barbarzyńcy. Przesadny lęk walczył w nim o lepsze z
ciekawością, ka\ącą sprawdzić słowa dziewczyny. Nie
obawiał się \ywych wrogów, choćby i w znacznej
przewadze liczebnej, ale nadnaturalne zjawiska zawsze
wzbudzały w nim nieokreślony lęk będący dziedzictwem
barbarzyńskiej rasy.
Wziął dziewczynę za rękę i zszedłszy po stoku zagłębił
się w gęsty las pełen cichego szelestu liści i szczebiotu
niewidocznych ptaków. Pod drzewami zalegał gęsty mrok i
Conan starał się trzymać jaśniejszych miejsc. Idąc,
nieustannie wodził wokół spojrzeniem, często zerkając w
górę, na korony drzew. Szedł szybko lecz czujnie, tak silnie
obejmując talię dziewczyny, \e zdawało się jej, i\ raczej ją
niesie ni\ prowadzi. Nie padło ani jedno słowo. Jedynym
dzwiękiem był przyspieszony oddech dziewczyny i szmer
jej drobnych stóp w wysokiej trawie. Tak przeszli przez las
i wyszli na brzeg morza, lśniącego w promieniach księ\yca
niczym topione srebro.
- Powinniśmy zabrać trochę owoców - mruknął Cym-
merianin - ale na pewno trafimy na inne wyspy. Równie
dobrze mo\emy odpłynąć teraz; do świtu mamy jeszcze
kilka godzin...
Urwał nagle. Cuma wcią\ była przywiązana do
sterczącego głazu, ale na jej końcu zobaczyli tylko
połamane i potrzaskane deski, na pół zanurzone w płytkiej
wodzie.
Oliwia wydała zduszony okrzyk. Conan odwrócił się
na pięcie i przyczajony do skoku jak kot, wpatrywał się
czujnie w mrok. Nocne ptaki umilkły nagle. Nad lasem
zapadła głęboka cisza.
Nawet najl\ejszy powiew wiatru nie poruszał
gałęziami, a jednak gdzieś w pobli\u zaszeleściły liście.
Conan chwycił Oliwię w ramiona i pomknął jak
błyskawica przez zarośla, ścigany dziwnym szelestem,
który zdawał się wcią\ przybli\ać. Nagle wypadli na oblaną
księ\ycową poświatą przestrzeń. Conan bez wahania
wbiegł na stok i na płaskowy\. Tam postawił Oliwię na
ziemi i odwróciwszy się spojrzał za siebie, w mrok lasu,
który zostawili za sobą. Liście w dole zadr\ały, jakby
poruszone wiatrem - to wszystko. Z gniewnym pomrukiem
Cymmerianin potrząsnął swą czarną grzywą. Oliwia tuliła
się do niego jak wystraszone dziecko. W jej oczach czaił się
śmiertelny lęk.
- Co teraz zrobimy, Conanie? - szepnęła. Spojrzał na
ruiny i na las otaczający płaskowy\.
- Pójdziemy między skały - rzekł, stawiając ją na nogi -
a jutro zbudujemy tratwę i znów wyruszymy na morze.
- Przecie\ to nie oni zniszczyli naszą łódz? - spytała
niepewnie dziewczyna.
Conan w milczeniu potrząsnął głową.
Z ka\dym krokiem przera\enie Oliwii rosło, ale \adna
czarna postać nie wyłoniła się z ruin i w końcu dotarli do
skał, które ponuro i majestatycznie wznosiły się ku niebu.
Conan przystanął tam i po krótkim wahaniu wybrał
miejsce osłonięte wielkim głazem i dość odległe od
pierwszych większych drzew.
- Połó\ się i śpij, jeśli mo\esz - powiedział. - Ja stanę na
stra\y.
Jednak dziewczyna nie mogła zasnąć; le\ała patrząc
na odległe ruiny i czarny skraj lasu, a\ gwiazdy zbladły,
niebo na wschodzie poszarzało i złoty świt skrzesał barwne
iskry w kroplach rosy na trawie. Wtedy podniosła
zesztywniałe ciało i wróciła myślą do wydarzeń minionej
nocy. W rannym świetle wszystko to zdało jej się tworem
wybujałej wyobrazni. Conan podszedł do niej i powiedział
coś, co nią wstrząsnęło.
- Tu\ przed świtem usłyszałem skrzypienie dulek i
plusk wioseł. Jakiś statek rzucił kotwicę w zatoczce,
niedaleko stąd... myślę, \e to ten, który wczoraj
widzieliśmy. Wejdzmy na skały i sprawdzmy to.
Wdrapali się na górę i le\ąc na brzuchu wśród głazów
ujrzeli wysoki maszt sterczÄ…cy nad drzewami, na
zachodnim brzegu.
- SÄ…dzÄ…c po o\aglowaniu - mruknÄ…Å‚ Cymmerianin  to
hyrkańska galera. Zastanawiam się czy załoga...
Wtem usłyszeli gwar ludzkich głosów; patrząc w
kierunku zadrzewionego krańca płaskowy\u dostrzegli
barwny tłum wyłaniający się z gęstwiny. Przybyli
zatrzymali się, najwidoczniej po to, \eby się naradzić. Było
tam wiele wymachiwania rękami, łapania za broń i
głośnych przekleństw. Wreszcie cała banda ruszyła przez
płaskowy\ w kierunku budowli. Conan natychmiast
zauwa\ył, \e przybysze będą musieli przejść obok skał.
- Piraci! - rzekł z ponurym uśmiechem na ustach. -
Zdobyli hyrkańska galerę. Chodz tu! Ukryjesz się wśród
skał. I nie pokazuj się dopóki cię nie zawołam - nakazał,
posadziwszy dziewczynę wśród głazów na szczycie urwiska.
 Mam zamiar pogadać z tymi psami. Jeśli mój plan się
powiedzie, wszystko będzie dobrze i odpłyniemy razem z
nimi. Je\eli mi się nie uda... ukryjesz się tutaj dopóki nie
odpłyną, bo \adne demony nie są tak okrutne jak ci morscy
zbóje.
Oswobodziwszy się z jej kurczowego uścisku, szybko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire