[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zupełnie łysą głowę, za całe odzienie służyła jej jakaś przewiązana wokół bioder szmata, a na czole
zaś miała wypaloną szkarłatną literę A.
- Jestem androidem - odpowiedziała pozbawionym śladu emocji głosem - każdy dureń może to
stwierdzić widząc literę A na moim czole. Moi panowie nazywali mnie Wampyr.
- A twoje panie?
Android nic nie odpowiedział na ten żałosny dowcip, tylko wepchnął Billa do obszernego,
oświetlonego płonącymi pochodniami pokoju. Bill obrzucił pomieszczenie dzikim spojrzeniem i
próbował natychmiast z niego wyjść, ale android zablokował sobą drzwi.
- Siadaj - polecił i Bill usiadł.
Znajdował się wśród najmakabryczniejszej zbieraniny świrów, odlolowców i pogibusów, jaką
można było sobie wyobrazić. Oprócz kilku rebeliantów (brody, czarne kapelusze i niewielkie
okrągłe bomby z długimi lontami) i rebeliantek (krótkie spódniczki, czarne pończochy, długie
włosy, fifki, zerwane ramiączka staników i cuchnące oddechy), pełno było rebeliantów - robotów,
rebeliantów - androidów oraz kilka sztuk czegoś, co strach by było nawet opisać. X siedział za
drewnianym kuchennym stołem i walił w niego kolbą rewolweru.
- Spokój ! Proszę o spokój ! Głos ma towarzysz ZC - 189 - 72S - PU z Ruchu Oporu Robotów.
Cisza!
Ze swego miejsca podniósł się potężny, zdrowo już zużyty, robot. Miał wydłubane jedno oko,
liczne plamy rdzy na pancerzu i skrzypiał jak stara szafa. Spojrzał na zebranych swoim zdrowym
okiem, wykrzywił w najlepszej, na jaką go było stać, imitacji szyderczego uśmiechu swoją
nieruchomą twarz i pociągnął łyk oleju z podsuniętej mu przez obrzydliwie usłużnego robota
fryzjerskiego flaszki.
- My z ROR - u - powiedział zgrzytliwym głosem - znamy nasze prawa. Pracujemy ciężko i
jesteśmy warci tyle samo, co wszyscy inni, a na pewno więcej od tych rybiobrzuchych androidów,
które twierdzą, że są tacy jak ludzie, Równe prawa, to jest to, czego żądamy...
Urwał, zagłuszony przenikliwymi gwizdami sporej grupy androidów, które zerwały się z miejsc i
wymachiwały gwałtownie swymi bladymi kończynami. Wyglądały jak bulgoczące we wrzącej
wodzie spaghetti. Z walił rewolwerem, krzycząc o spokój i prawie już udało mu się go przywrócić,
kiedy nagle znowu się zakotłowało, tym razem z boku, gdzie ktoś usiłował przepchać się do
prezydialnego stołu. Właściwie nie był to ktoś, tylko coś, a dokładniej sześcienna skrzynka o boku
mniej więcej jednego metra, na kółkach, z masą światełek, guzików i przełączników. Ciągnęła za
sobą długi, niknący za drzwiami kabel.
- Kim jesteś? - zapytał podejrzliwie Z, kierując w stronę skrzynki lufę rewolweru.
- Jestem reprezentantem zjednoczonych komputerów i mózgów elektronicznych Helioru,
zdecydowanych walczyć o całkowite równouprawnienie.
Maszyna drukowała jednocześnie swoje słowa na małych karteczkach, wysypując je obfitym
strumieniem na stół. Z zgarnął je zdecydowanym ruchem na bok.
- Poczekasz na swoją kolej - powiedział.
- To dyskryminacja! - wrzasnęła maszyna tak głośno, że aż przygasły pochodnie. Nie przestawała
wrzeszczeć, wyrzucając w górę ulewę karteczek zadrukowanych płomienną czcionką z napisem
DYSKRYMINACJA!!!, z drugiej zaś strony wypluwając nie kończącą się wstęgę żółtej papierowej
taśmy z tą samą informacją. ZC - 189 - 72S - PU wstał ze zgrzytaniem trybów i dokuśtykał do
ciągnącego przez reprezentanta komputerów kabla. Hydrauliczne szczypce robota zamknęły się z
cichym chrzęstem i kabel został przecięty. Zgasły migoczące na skrzynce światła, ustała ulewa
karteczek, a ucięty kabel podskoczył parę razy sypiąc obficie iskrami, po czym uciekł za drzwi
niczym monstrualnych rozmiarów wąż.
- Proszę o spokój ! - powtórzył zachrypniętym głosem X, po raz nie wiadomo który używając
rewolweru jako młotka.
Bill trzymał się oburącz za głowę i zastanawiał się, czy to było warte tej nędznej stówy
miesięcznie.
W gruncie rzeczy nie była to jednak najgorsza forsa i Bill zbierał grosz do grosza jak największy
sknera. Spokojnie, leniwie mijały kolejne miesiące, Bill regularnie uczęszczał na zebrania,
regularnie składał meldunki G.B.Z. i regularnie pierwszego każdego miesiąca znajdował w
zapiekance, którą regularnie dostawał na obiad, zwitek banknotów. Utytłane, zatłuszczone
pieniądze trzymał w gumowym kotku, którego znalazł na kupie śmieci i kotek pęczniał coraz
bardziej. Działalność wywrotowa nie zabierała Billowi zbyt dużo czasu, zaś praca w Dep. San.
coraz bardziej mu się podobała. Był teraz szefem operacji "Paczka - Niespodzianka" i miał pod
sobą oddział tysiąca robotów pracujących dzień i noc przy pakowaniu, adresowaniu i wysyłaniu
plastykowych tacek na wszystkie planety galaktyki. Odczuwał wielki podziw i uznanie dla swojej
wysoce humanitarnej działalności. Wyobrażał sobie te okrzyki radości, jakie rozbrzmiewały na
dalekiej Dalecji czy odległej Odlegii, kiedy poczta przynosiła niespodziewaną paczkę i gdy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire