[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tam nie wiadomo po co, wlepiając w nią maślane oczy. I on, i Viv działali jej coraz bardziej
na nerwy.
Kiedy wybiła ósma, nie miała ju\ nic do zrobienia i marzyła tylko o tym, \eby
pojechać do domu. Whit kręcił się koło niej od piętnastu minut i nic nie wskazywało na to,
\eby zbierał się do wyjścia. Była na granicy wytrzymałości, kiedy niespodziewanie pojawił
siÄ™ Mack.
Spojrzał na nich pytającym wzrokiem. Whit pochylał się właśnie nad Natalie, gorliwie
jej coś tłumacząc.
- Zaparzyłbyś jeszcze jeden dzbanek kawy? - spytała szybko.
- Jak tylko wrócę - obiecał. - Muszę wyskoczyć po papierosy.
Mack nie powiedział ani słowa. Z furią w oczach czekał, a\ Whit zamknie za sobą
drzwi, ale potem zdjął płaszcz i uśmiechnął się.
- Jak tam Viv?
- Jako tako. Nic złego się nie dzieje.
- To dobrze. - Wziął ją za rękę i zaprowadził do swojego gabinetu. - Posiedz ze mną
chwilę. Zrobię porządek z papierami, a potem pójdziemy do Viv.
- Whit nie będzie wiedział, gdzie jesteśmy.
- To mój dom.
- Racja. - Natalie usiadła po drugiej stronie biurka i patrzyła, jak Mack wyjmuje z
teczki plik dokumentów, rozkłada je, a potem wpina do segregatorów.
Przyglądała się jego dłoniom, myśląc o tamtej nocy, kiedy Carl zginął w wypadku...
Na zewnątrz szalała burza. Błyskawice, jedna za drugą, rozświetlały okna domu, w
którym mieszkała ze swoją ciotką. To były jej siedemnaste urodziny. Spędzała je samotnie,
zrozpaczona, opłakując śmierć jedynego chłopca, którego kiedykolwiek kochała. Wiadomość
o wypadku podano w wieczornych wiadomościach. Carl zginął na miejscu, a oficjalną
przyczyną wypadku była zbyt szybka jazda w ulewnym deszczu i nie zapięte pasy.
Samochód, którym wracał ze swoim kuzynem z weekendowego wypadu na ryby, zjechał
gwałtownie z szosy i runął w dół ze stromego zbocza. Natalie dowiedziała się o tragedii od
kole\anki ze szkoły, która zadzwoniła do niej przed audycją.
Przystojny, jasnowłosy Carl Barkley był gwiazdą dru\yny futbolowej i jednym z
najlepszych uczniów w szkole. Ku zazdrości wszystkich kole\anek z klasy, zaprosił Natalie
na świąteczną zabawę i odtąd uchodziła za jego dziewczynę.
Jej ciotka wyjechała na weekend i miała wrócić następnego dnia rano. Była jeszcze
Vivian Killain, jej najlepsza przyjaciółka. Ale Vivian te\ przyjazniła się z Carlem i była zbyt
zrozpaczona, \eby do niej przyjechać i ją pocieszać. Carl był powodem jedynej kłótni między
Natalie i Vivian, która miała z nim wcześniej randkę i uwa\ała, \e Natalie rozmyślnie odbiła
jej chłopaka.
Grzmot wstrząsnął całym domem i dopiero kiedy ucichło dudnienie, Natalie usłyszała,
\e ktoś puka do drzwi. Zdziwiona, narzuciła szlafrok na cienką ró\ową koszulę poszła
sprawdzić, czy się nie przesłyszała. Patrzył na nią wysoki, szczupły mę\czyzna w płaszczu
przeciwdeszczowym i kowbojskim kapeluszu. - Vivian mi powiedziała, \e twoja ciotka
wyjechała jesteś sama. Przykro mi z powodu twojego chłopaka.
Nie odezwała się. Bezwiednie uniosła ręce i zaniosła się szlochem. Mack podniósł ją
jak dziecko i zamknąwszy nogą drzwi, zaniósł do jej sypialni i posadził w ogromnym fotelu
koło łó\ka.
Kiedy zdjął płaszcz i kapelusz, zauwa\yła przez łzy, \e nie zmienił roboczego ubrania.
Był w skórzanych spodniach, butach z ostrogami i w niebieskiej koszuli w kratę. Na czole
miał odciśnięty ślad od kapelusza. Kosmyk prostych kruczoczarnych włosów opadał na
elastyczną opaskę zasłaniającą lewe oko.
- Mack, ja nawet nie mogłam się z nim po\egnać... - powiedziała przez łzy.
- A kto mógł? - Wcisnął się na fotel i wziął ją na kolana. Otulona silnymi męskimi
ramionami, poło\yła głowę na jego ramieniu i znowu zaczęła płakać.
Ten chłopak zawsze budził w niej trochę lęku, chocia\ robiła wszystko, \eby tego nie
okazać. To ona opiekowała się nim po wypadku, kiedy jeden z jego byków ubódł go w twarz.
Vivian zupełnie się do tego nie nadawała - po prostu mdlała na widok rany. A Bob i Charles
swojego starszego brata panicznie się bali. Natalie wiedziała, \e Mack liczy się z całkowitą
utratą wzroku, dlatego robiła wszystko, \eby nie pozwolić mu się załamać. Z \elaznym
uporem wybijała mu z głowy czarne myśli i powtarzała w kółko, \e nie mo\e się poddać.
Przez cały tydzień, kiedy lekarze walczyli o jego oko, nie chodziła do szkoły i tkwiła przy
nim dzień i noc.
Potem, kiedy wrócił do domu, wpadała do niego codziennie i pilnowała, \eby robił to,
co kazał mu lekarz, a przede wszystkim - \eby odpoczywał. Vivian, Bob i Charles nie mogli
uwierzyć, \e ich brat, który dotąd tylko wydawał rozkazy, pozwala jej sobą rządzić.
- Mieliśmy iść razem na bal - powiedziała ochrypłym głosem, ocierając łzy. - Rano
zastanawiałam się, co zrobić z włosami i jak się ubrać... a on nie \yje.
- Ludzie umierają, Nat. Ale przykro mi, \e umarł właśnie on.
- Nie znałeś go, prawda?
- Rozmawiałem z nim raz... mo\e dwa razy - odpowiedział powściągliwym tonem.
- On był taki przystojny... Inteligentny i odwa\ny. Wszyscy go kochali.
- Oczywiście.
Poprawiła się na jego kolanach i wtedy niechcący wsunęła rękę za rozpiętą do połowy
koszulę. Zauwa\yła z zakłopotaniem, \e wzdrygnął się na jej dotyk i naprę\ył mięśnie.
Zauwa\yła te\ inne rzeczy. Pachniał końmi, mydłem i wyprawioną skórą. Oddechem
ogrzewał jej policzek i poczuła w nim zapach kawy. Miała rozchylony szlafrok, a cieniutkie
ramiączko jej nocnej koszuli ześliznęło się z ramienia. Pod piersią przyciśniętą do jego torsu
czuła napięty muskuł i szorstkie włosy. Z jej ciałem działo się coś dziwnego. Miała ochotę
zsunąć koszulę i przytulić się do Macka mocniej.
- Nie zmieniłeś ubrania. - Równie\ jej głos brzmiał dziwnie. - Dlaczego?
- Spieszyłem się. Zawalił się kawał płotu i dwie godziny zajęło nam zagonienie z
drogi bydła. Dlatego tak pózno przyjechałem. Vivian dzwoniła do mnie od paru godzin, ale
pracowałem daleko od cię\arówki.
- Nie nosisz komórki przy sobie?
- Zazwyczaj tak, ale dziś akurat ładowała się w domu.
- Dziękuję, \e przyszedłeś. Musisz być wykończony po takim dniu.
- Nie mógłbym zostawić cię samej. A Vivian nie przyjechała, bo te\ nie jest w
najlepszym stanie. - Pogładził jej czarne, puszyste włosy. - Myśli, \e odbiłaś jej Carla, ale ona
ju\ taka jest.
- Wiem - westchnęła Natalie. - Jest tak ładna, \e nie wyobra\a sobie, \eby jakiś
chłopak jej nie chciał.
- Jest rozpuszczona. Byłem twardy dla Boba i Charlesa, a Viv na wiele pozwalałem,
bo była jedyną dziewczyną w rodzinie. Mo\e to był błąd.
- Być dobrym dla ludzi to nie jest błąd.
- Podobno. Chcesz się czegoś napić?
- Nie, dziękuję. - Kiedy mimowolnie przesunęła palce po jego torsie, usłyszała, jak
gwałtownie wciąga powietrze.
Znowu wyprę\ył się i znieruchomiał. Całowała się z Carlem, ale nie pozwalała mu na
nic więcej. Tak naprawa;:, nie miała ochoty na nic więcej, co było dziwne, biorąc pod uwagę,
jak wiele dla niej znaczył. Przy Macku działo się z nią coś takiego, czego nigdy przedtem nie
doznała. Czuła się rozpalona i była tym zdumiona, podobnie jak reakcją Macka na dotyk jej
dłoni. Nic nie mówił, ale czuła, \e serce bije mu coraz szybciej, słyszała jego cię\ki oddech.
Odwróciła głowę i odwa\yła się spojrzeć na jego twarz. Powędrowała za jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]