[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drwin pewnego gatunku ludzi. Wiedząc zaś, że ludzie ci i tak będą ślepi, Scrooge uważał, iż
lepiej jest dla nich, aby od pełnego drwin śmiechu robiły im się zmarszczki wokół oczu, niż
aby ich choroba objawiała się w jakiejś mniej przyjemnej formie. W jego własnym sercu go-
ściła pogoda i to mu wystarczało.
Nie miał już nigdy więcej do czynienia z duchami, ale do końca życia zachowywał po-
wściągliwość w jadle. Powiadano też o nim, że jak nikt umie święcić Boże Narodzenie. Oby
to samo rzec było można o nas i o wszystkich ludziach. A na zakończenie powtórzę za Ma-
leńkim Timem: niech nam Bóg błogosławi, każdemu z nas.
53
Zwierszcz za kominem
54
Zwierkot pierwszy
Zaczął imbryk! Nie powołujcie się na to, co pani Peerybingle powiedziała. Ja wiem lepiej. Pani
Peerybingle może nas zapewniać do końca świata, że nie potrafi rozstrzygnąć, które zaczęło; ja po-
wiadam, że imbryk. Przecież powinienem chyba wiedzieć! Wedle małego holenderskiego zegara,
który wisiał w kącie, imbryk zaczął dobre pięć minut wcześniej, nim świerszcz w ogóle świerknął.
Całkiem jak gdyby zegar nie przestał wybijać godzin, jak gdyby mały podrygujący kosiarz
na jego szczycie, który wymachiwał w prawo i w lewo kosą przed wejściem do mauretań-
skiego pałacu, nie skosił akra urojonej trawy, zanim świerszcz zawtórował imbrykowi!
Z natury nie jestem człowiekiem upartym. Wszyscy o tym wiedzą. W żadnym wypadku
nie przeciwstawiłbym się opinii pani Peerybingle, gdybym nie był najgłębiej przekonany o
swojej słuszności. Nic by mnie do tego nie zdołało nakłonić. Lecz tu idzie o fakty. Faktem zaś
jest, że imbryk zaczął dobre pięć minut wcześniej, nim świerszcz w ogóle dał znać o swoim
istnieniu. Zaprzeczcie mi, a powiem, że dziesięć.
Opiszę wam dokładnie, jak się wszystko zdarzyło. Uczyniłbym to w pierwszych słowach,
gdyby nie ów prosty wzgląd: jeśli mam coś opowiedzieć, muszę zacząć od początku. A jakże
mogę zacząć od początku, nie zaczynając od imbryka?
Otóż zrozumcie, proszę, że między imbrykiem a świerszczem odbywało się coś w rodzaju
współzawodnictwa, czy też próby zręczności. Posłuchajcie, co do tego doprowadziło i czego
rzecz owa była wynikiem.
Pani Peerybingle wyszła w chłodny zmierzch odziana w drewniane chodaki, które pozo-
stawiały na mokrych kamieniach podwórza niezliczone, acz niedoskonałe rysunki pierwszego
twierdzenia Euklidesa pani Peerybingle wyszła więc i napełniła imbryk w studni. Wróciw-
szy niebawem, już bez chodaków (co w jej wzroście niemiłą stanowiło różnicę, jako że cho-
daki były wysokie, ona zaś niziutka), pani Peerybingle postawiła imbryk na ogniu. Co czy-
niąc, straciła cierpliwość lub raczej na chwil kilka gdzieś ją zapodziała; albowiem woda
nieprzyjemnie zimna, lepko-śniegowata, znajdująca się w owym stanie ruchliwym, w którym
przenika wszelką absolutnie materię, nie wyłączając podkładek pod chodaki przedostała się
do palców u nóg pani Peerybingle i, co więcej, opryskała jej łydki. A gdy człowiek skłonny
jest chlubić się (nie bez racji) swoimi nogami, pończochy zaś otacza szczególną dbałością,
wypadek taki na pewno wyda mu siÄ™ przez chwilÄ™ trudny do zniesienia.
Ponadto imbryk był uparty i irytujący. %7ładną miarą nie pozwalał, aby go ustawiono na
górnym ruszcie, i ani myślał ustawić się grzecznie na bryłkach węgla; nic, tylko leciał do
przodu niczym jaki pijak i pryskał, istny głupiec, na komin. Był kłótliwy, syczał i mamrotał
gderliwie do ognia. Na domiar złego pokrywka, oporna palcom pani Peerybingle, wpierw
fajtnęła do góry nogami, a potem zmyślnie i ze stanowczością godną lepszej sprawy dała nura
w bok i spadła na samo dno imbryka. Ach, kadłub Royal George , gdy go wydobywano z
morza, ani w połowie nie stawiał tak zaciętego oporu, jak stawiała pokrywka, zanim ją pani
Peerybingle zdołała na wierzch wyciągnąć!
Ale nawet wtedy imbryk miał minę naburmuszoną i zaciętą; trzymał rączkę w sposób wy-
zywający i zadarłszy dziobek wpatrywał się w panią Peerybingle impertynencko i drwiąco,
jak gdyby chciał powiedzieć: Nie będę się gotował! Nic mnie do tego nie zmusi!
Wszelako pani Peerybingle, odzyskawszy humor, otarła jedną swą małą pulchną rączkę o
drugą i roześmiana usiadła przed kominem. Tymczasem wesoły ogień to buchał, to przygasał,
ogarniając migotliwymi błyskami kosiarza na szczycie holenderskiego zegara, tak że w końcu
zdawać się mogło, iż kosiarz stoi jakby w ziemię wryty przed swym mauretańskim pałacem, a
tylko płomienie są w ruchu.
55
Jednakże kosiarz ruszał się; przepisowo i regularnie chwytały go spazmy, dwa na sekundę.
Ale kiedy zegar miał zacząć wybijać godziny, strasznie było patrzeć na jego cierpienia; gdy
zaś kukułka wychyliła się z pałacu i zakukała sześć razy, kosiarz za każdym razem dygotał,
jakby na dzwięk upiornego głosu lub jakby coś skubnęło go boleśnie w łydkę.
Dopiero kiedy straszliwy rozgardiasz i zgrzytliwe dzwięki w dole pośród wag i sznurów
zupełnie milkły, przerażony kosiarz stawał się znów sobą. Zresztą strach jego nie był bezpod-
stawny, albowiem działanie owych zegarów, wychudłych i grzechotliwych niczym kościotru-
py, bardzo jest konfundujące i dziwię się doprawdy, że jakimkolwiek ludziom na świecie,
zwłaszcza zaś Holendrom, mogła w ogóle przyjść chętka je wymyślić. Panuje powszechne
mniemanie, że Holendrzy lubią nakładać szerokie i sute odzienie na dolne rejony swych po-
staci, powinni więc chyba mieć dość rozumu w głowie, aby nie budować zegarów tak chu-
dych i tak obnażonych.
Oto teraz, zauważcie, imbryk rozpoczął swą wieczorną zabawę. Oto teraz imbryk, roz-
rzewniwszy się i rozmiłowawszy w muzyce, jął bulgotać gardłowo, niepowstrzymanie, fol-
gując sobie w krótkich a melodyjnych parsknięciach, które jednak tłumił wraz, jak gdyby nie-
zupełnie jeszcze zdecydowany: wpadnie, czy nie wpadnie w nastrój towarzyski. Oto teraz, po
kilku tego rodzaju daremnych próbach stłumienia przyjaznych afektów, imbryk odrzucił precz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]