[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ach, przebiegłe czarodziejki, dobrze o tym wiedziały  witał na progu.
Sądząc po mnogości ludzi na ulicach, śpieszących w odwiedziny do krewnych i przyjaciół,
łatwo można by dojść do wniosku, że biedacy ci nikogo nie zastaną w domu. A tymczasem
rzecz osobliwa  w każdym domu oczekiwano gości i na każdym kominie huczał wesoły
ogień. Jakże duch radował się tym widokiem! Obnażył szeroką pierś, otworzył dłoń potężną i
34
szczodrą i unosząc się w powietrzu rozrzucał wkoło swą niewinną, promienną wesołość. La-
tarnik, który biegł rozświetlając smugami światła mrok ulic  nawet ów latarnik śpieszący na
wizytę w świątecznym ubraniu roześmiał się w głos, kiedy duch go mijał. A przecież ani się,
poczciwina, domyślał, że to sam Duch Bożego Narodzenia dotrzymuje mu towarzystwa.
Nagle, bez żadnego uprzedzenia ze strony ducha, znalezli się na posępnych, odludnych ba-
gnach, gdzie tu i tam piętrzyły się bezkształtne, olbrzymie głazy, jak gdyby było to cmenta-
rzysko olbrzymów; i gdzie woda rozlana szeroko pochłonęłaby wszystko, gdyby mróz nie ujął
jej w lodowe okowy; gdzie rosły jedynie jałowiec i mech, i ostra, twarda trawa. Nisko na
widnokręgu zachodzące słońce pozostawiło płomienną smugę, która niczym krwią nabiegłe
oko spoglądała przez chwilę na tę pustynną okolicę, potem zaś obsuwając się coraz to niżej i
niżej zgasła w nieprzeniknionych ciemnościach nocy.
 Gdzie jesteśmy?  spytał Scrooge.
 W okolicy zamieszkanej przez górników, którzy w pocie czoła ryją wnętrzności ziemi 
odparł duch. Ale nawet oni mnie znają. Spójrz!
W oknie samotnej chaty błyszczało światło. Podeszli do chaty i przeniknąwszy przez ścianę
ulepioną z gliny i kamienia ujrzeli gromadkę ludzi zebraną wokół ognia trzaskającego wesoło
na kominie. Była tam para wiekowych staruszków, ich dzieci, wnuki i prawnuki, wszyscy
świątecznie przy odziani. Starzec śpiewał kolędę głosem, który z rzadka tylko przebijał się po-
nad wycie wichru na pustkowiu  kolędę bardzo starą już wtedy, kiedy on był małym chłop-
cem. Od czasu do czasu wszyscy mu wtórowali, ilekroć zaś rozbrzmiewały ich głosy, starzec
ożywiał się i głos jego przybierał na mocy; ilekroć milkł chóralny śpiew, siły starca gasły.
Duch nie bawił tu długo. Poleciwszy Scrooge owi, aby ów pochwycił w dłoń kraj jego
szaty, wzbił się w powietrze i poszybował nad trzęsawiskami  dokąd? Czyżby nad morze?
No tak, nad morze. Obejrzawszy się Scrooge dostrzegł ku swemu nieopisanemu przerażeniu
niknący mu z oczu ostatni skrawek lądu, pasmo groznych skał; i usłyszał w dole ogłuszający
ryk wody, która przelewała się i kłębiła pośród wyżartych przez fale straszliwych wyrw i w
skalnej ścianie i z wściekłym uporem usiłowała podmyć ziemię.
W odległości mili od brzegu stała samotna latarnia morska wzniesiona na wynurzającym
się z toni posępnym wierzchołku podwodnej skały, o którą fale uderzały przez cały rok z tą
samą nieposkromioną wściekłością. Kosmate wodorosty oblepiły podnóże latarni, petrele zaś
 te ptaki zrodzone chyba z wichrów morskich, jak wodorosty zrodzone są z morskiej toni 
szybowały dokoła niej to unosząc się, to znów opadając w rytmie fal, których powierzchnię
muskały.
Ale nawet tutaj dwaj latarnicy rozpalili ogień, rzucający przez otwór w grubym murze la-
tarni snop jaskrawego światła na rozszalałe morze; i złączywszy nad prostym sosnowym sto-
łem swe ręce stwardniałe od pracy życzyli sobie wesołych świąt i trącali się kubkami grogu.
A potem starszy z nich, którego twarz zbrużdżona przez wichry i słoty przypominała maski
wyrzynane ongiś na dziobach starodawnych okrętów, zaśpiewał pieśń tak prawie potężną, jak
grzmot morskiej wichury.
I znowu duch wzbił się ponad czarne, rozchybotane morze i szybował, szybował wciąż na-
przód. A gdy byli już bardzo daleko, jak powiedział Scrooge owi, od brzegów, opuścił się na
pokład jakiegoś okrętu. Obserwowali teraz kolejno sternika przy sterze, strażnika na dziobie i
oficerów na wachcie  niewyrazne w gęstym mroku, niemal upiorne postacie stojące na swo-
ich różnych posterunkach. Otóż każdy z nich nucił kolędę albo rozmyślał o wigilijnym świę-
cie, albo wreszcie głosem cichym opowiadał towarzyszom o świętach dawno minionych, po-
cieszając się w sercu nadzieją powrotu do rodziny. Każdy z tych mężczyzn na statku  pełnią-
cy służbę czy zażywający odpoczynku, dobry czy zły  miał w tym dniu dla towarzyszy sło-
wo lepsze nizli każdego innego dnia w roku, uczestniczył niejako w wigilijnych uroczysto-
ściach, ulatywał myślami ku tym, którzy mimo oddalenia byli mu bliscy i którzy  tego był
pewien  wspominali go z miłością.
35
Wsłuchany w wycie wichru Scrooge rozmyślał o tym, jaką grozę, a zarazem cześć muszą
odczuwać ludzie, co suną pośród samotnych ciemności ponad wodną otchłanią, w której kryje
się tajemnica niezgłębiona jak śmierć. A gdy tak trwał w zadumie, nagle usłyszał z nieopisa-
nym zdumieniem czyjś głośny, wesoły śmiech. Lecz zdziwienie jego wzrosło niepomiernie,
kiedy poznał głos siostrzeńca i jednocześnie najniespodziewaniej w świecie znalazł się w ja-
snym, ciepłym pokoju. Stał u boku ducha, który uśmiechając się przyjaznie spoglądał na te-
goż Scrooge owego siostrzeńca z życzliwą aprobatą.
 Cha, cha, cha!  śmiał się siostrzeniec Scrooge a.  Cha, cha, cha!
Jeżeli znasz przypadkiem, czytelniku  co jednak nie wydaje mi się prawdopodobne 
człowieka śmiejącego się serdeczniej i radośniej nizli siostrzeniec Scrooge a, to rzeknę ci
jedynie, że ja również chciałbym go poznać. Przedstaw mi go, a będę rad podtrzymać z nim
znajomość.
Jest to porządek rzeczy ze wszech miar słuszny i sprawiedliwy, że podczas gdy choroby
zakazne i smutek Å‚atwo udzielajÄ… siÄ™ innym, nie ma przecie rzeczy bardziej zarazliwej na
świecie nizli wesoły śmiech i dobry humor. Kiedy więc podparłszy rękami boki siostrzeniec
Scrooge a śmiał się kiwając głową i marszcząc twarz w najbardziej niepomiarkowany sposób,
śmiała się również jego żona. A że ich goście ani myśleli pozostawać w tyle, przeto dosłow-
nie trzęśli się od śmiechu.
 Cha, cha! Cha, cha, cha!
 Powiedział, że święta Bożego Narodzenia to bzdura  zawołał siostrzeniec Scrooge a. 
Klnę się na wszystko, że tak powiedział. Co więcej, on naprawdę tak myśli.
 Tym gorzej dla niego  rzekła z oburzeniem żona siostrzeńca Scrooge a. Ach, uwielbie-
nia godne są te kobiety. Nigdy nie robią niczego połowicznie i zawsze wszystko traktują na
serio.
%7łona Freda, siostrzeńca Scrooge a, była bardzo ładna, właściwie nadzwyczaj ładna. Miała
dołki w policzkach i wyraz jak gdyby zdziwienia na zachwycającej twarzyczce; miała śliczne
pełne wargi, jakby stworzone do całowania  ja osobiście pewien jestem, że w tym celu zo-
stały stworzone! I miała jeszcze mnóstwo uroczych dołków na brodzie, które przy śmiechu
zlewały się w jeden uroczy dołek, a także parę najpromienniejszych oczu na świecie. Ogólnie
rzecz biorąc, było w niej coś drażniącego. Wiecie, co mam na myśli. Ale drażniącego w
przyjemny sposób. Och, w nadzwyczaj przyjemny sposób!
 Cała rzecz w tym  ozwał się siostrzeniec Scrooge a  że z wujaszka jest śmieszny, stary
dziwak. I w dodatku nie bardzo sympatyczny. Ale jego wady same siÄ™ mszczÄ… na nim, a ja nie
noszÄ™ do niego w sercu urazy.
 Musi być chyba bardzo bogaty  podsunęła żona siostrzeńca Scrooge a.  Przynajmniej
tak mi mówiłeś. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire