[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ja? Ja jestem tylko małomiasteczkową dziewczyną, prowincjuszką, która wierzy
w miłość. - Wskazała na niego ręką. - Ty teraz posiadasz władzę i prestiż wielkiej dyna-
stii Blackstone'ów, a gdzie jest w tym wszystkim miejsce dla mnie?
- Czyli uważasz, że popełniliśmy błąd?
- Ja go popełniłam. Oddam ci pieniądze i...
- Nie bądź śmieszna - prychnął.
Holly spuściła głowę. Sama jest sobie winna. Jake od początku był wobec niej
uczciwy, wiedziała, że nie może liczyć na nic więcej niż to, co jej zaproponował. Zgo-
dziła się na to, a teraz nagle zaczęła oczekiwać, że coś się zmieni. Jake prawdopodobnie
poczuł się niezbyt komfortowo i nie mogła go za to winić. O Boże, nie mogę się teraz
rozpłakać, pomyślała.
- Posłuchaj - usłyszała jego niski głos. - Kiedy opuściłem przed laty dom, zarobi-
łem wielkie pieniądze, straciłem je i znów zarobiłem. Zawsze czułem, że czegoś mi brak.
- Starannie dobierał słowa. - Przez lata skupiałem się tylko na przeszłości i cierpiałem,
ponieważ nie mogłem jej zmienić, choćbym nie wiem jak się starał, choćbym nie wiem
ile miał pieniędzy. Pozwól mi skończyć. Zapytałaś, gdzie jest twoje miejsce. Tutaj, przy
mnie, jako moja żona. Tak, wiem, że nasz związek zaczął się czysto biznesowym ukła-
dem, ale teraz... - przerwał na chwilę, próbując zapanować nad wzruszeniem. - Czy ty nie
rozumiesz, jak głęboko zapadłaś mi w serce? A do niedawna sądziłem, że w ogóle nie
mam serca. Tylko tobie odważyłem się pokazać, jaki jestem w środku. - Chcę, żebyś była
moją żoną, przyjaciółką, kochanką. Nie potrzebuję Blackstone'ów, żeby czuć, że mam
rodzinę, bo ty jesteś moją rodziną. Kocham cię.
Holly nie mogła oddychać, nie mogła się poruszyć. Sposób, w jaki na nią patrzył,
czuły, pełen miłości i tęsknoty, sprawił, że nie zdołała zapanować nad łzami, które po-
płynęły po jej policzkach. Jake delikatnie, z największą tkliwością, otarł je najmniejszym
palcem i wtedy na twarzy Holly pojawił się uśmiech szczęścia.
- Ja też cię kocham, zawsze cię kochałam i zawsze będę.
Połączyli swe usta w gorącym pocałunku, w którym zawarli całą swoją miłość.
- Chcę tego, co mają Kim i Ryan. - Głos Jake'a drżał z emocji. - Rodziny, wspólnej
przyszłości, swojego miejsca na ziemi, dzieci.
Wyczytał w jej spojrzeniu, że ona pragnie tego samego, że odwzajemnia jego ma-
rzenia. Ta niezwykła kobieta należała do niego. Teraz i na zawsze.
- Pocałuj mnie wreszcie - zażądała.
Roześmiał się głośno, przepełniony szczęściem.
- Kocham cię, Holly.
Kiedy jego wargi spoczęły na jej ustach, miały smak obietnicy, że to, co najcu-
downiejsze, jest dopiero przed nimi.
Tego samego dnia wieczorem Holly leżała obok Jake'a. Nareszcie mogli nacieszyć
się ciszą, gdy Jake skończył trzecią już telefoniczną rozmowę - najpierw wiadomość z
biura, potem od Kim, aż wreszcie musiał zadzwonić, żeby porozmawiać z Ryanem. Wy-
dawało jej się, że o niej zapomniał, ale wystarczyło, żeby go dotknęła, aby jego myśli
znów poświęcone były wyłącznie jej.
Po raz kolejny rozbrzmiał dzwonek telefonu, ale Jake zignorował go, zamiast tego
spoglądając na Holly.
- Kim powiedziała mi, że rozmawiała z tobą na temat Maksa.
- To prawda. I wiesz, co powiedziała? „Gdybyś do mnie z tym przyszła, uwierzy-
łabym ci bez wahania" - wyznała Holly, przepełniona radością z powodu zaufania, jakim
darzyła ją przyjaciółka.
- Kim poprosiła mnie też, żebym pomógł naprawić relacje Hammondów z Blac-
kstone'ami - dodał Jake.
Holly przypomniała sobie wyraz twarzy Matta na przyjęciu.
- To nie będzie łatwe. Matt wydaje się bardzo... - szukała właściwego słowa -
przywiązany do swoich pretensji i żalów. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire