[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Sam nie zdawałem sobie z tego sprawy. Nie wiedziałem aż do teraz. Ale z jakiego
innego powodu miałbym w pracy myśleć ciągle o tobie, a nie o planie zebrania? I z ja-
kiego powodu miałbym się spieszyć codziennie do domu? Ponieważ nie potrafiłem wy-
rzucić cię ze swoich myśli. Chciałem być z tobą, Sophie, bo cię kocham.
- Nie. Kochasz Emmę. Zawsze kochałeś. I zawsze będziesz.
- Kochałem Emmę, zgoda. Wiem, że zawsze będzie zajmować szczególne miejsce
w moim sercu. Ale to ciebie kocham.
Sophie ukryła twarz w dłoniach i odetchnęła głęboko.
- Zbyt wielu ludziom stała się krzywda, Danielu. Tyle złych rzeczy się wydarzyło.
Jak możesz oczekiwać, że przyjmę z otwartymi ramionami ciebie i twoją miłość? Jak
możesz oczekiwać, że ją odwzajemnię? Nawet... nawet gdybym chciała. - Uniosła głowę
i po raz pierwszy od wielu dni zobaczyła w jego oczach nadzieję. - Danielu, musisz po-
zwolić mi odejść. Musisz dać mi czas.
Drzwi otworzyły się i do środka wszedł lekarz.
- Widzę, że ktoś nie może się już doczekać powrotu do domu. - Spojrzał na nią, a
następnie na Daniela, by w końcu przenieść spojrzenie na kartę choroby. - Mam nadzieję,
że nie przeszkodziłem w czymś ważnym.
R
L
T
Uśmiechnęła się blado i pokręciła głową.
- W żadnym razie. Pan Caruana właśnie wychodził.
R
L
T
EPILOG
To był taki dzień, który pragnęło się zapamiętać na zawsze: na błękitnym niebie
ani jednej chmurki, lazurowe morze skrzące się promieniami słońca i lekki wietrzyk za-
pewniający optymalną temperaturę. Byłoby idealnie, gdy nie ściskanie w piersi, jakie
czuła od chwili przyjazdu.
Meg doskonale sobie ze wszystkim poradziła, podczas gdy Sophie kilka ostatnich
tygodni spędziła w Brisbane. Na wielkim trawniku od strony morza ustawiono biały pa-
wilon, przybrany tysiącami kolorowych bugenwilli. Wyglądało to niezwykle romantycz-
nie.
I tak rzeczywiście było. Sophie zjawiła się w ostatniej chwili, kiedy wszyscy zaafe-
rowani byli mającą się lada chwila rozpocząć ceremonią. Tak to sobie zaplanowała. Na-
wet kilka tygodni z dala od Daniela nie wystarczyło, aby zapomniała czy przestała tęsk-
nić. Dla niego było to jednak wystarczająco długo. Przez ten czas ani razu się z nią nie
skontaktował. Najwyrazniej wyznanie miłości nic nie znaczyło. Dobrze zrobiła, że wyje-
chała.
Niemal się rozpłakała, gdy zobaczyła Jake'a poprawiającego kołnierzyk, zdener-
wowanego i podekscytowanego, jak każdy porządny pan młody. Ale kiedy zobaczyła
Monicę, najpiękniejszą pannę młodą, jaką miała okazję widzieć, prowadzoną do ołtarza
przez jej dumnego brata, łzy popłynęły z jej oczu prawdziwym strumieniem.
Otarła je chusteczką, gdy zgromadzeni goście wydawali okrzyki na cześć nowo po-
ślubionej pary. Ależ z niej beksa, nie ma co.
- Dobrze cię znowu widzieć. - Zamrugała powiekami na widok stojącego przed nią
oszałamiającego mężczyzny, odzianego w elegancki, szyty na miarę frak. Wyglądał jak
młody bóg. - Jak ci minęło tych kilka tygodni?
W samotności.
- Byłam zajęta. A ty?
- Też. - Patrzył na nią tymi głodnymi oczami, ciepłymi i zmysłowymi, a na jego
ustach zaczynał się błąkać uśmiech. - Zlicznie wyglądasz. - Uśmiechnęła się. Miała
R
L
T
czerwone oczy i rozmazany tusz, ale i tak przyjemność sprawił jej ten komplement. -
Usiądziesz na przyjęciu obok mnie? - zapytał. - Kazałem Meg zająć dla ciebie miejsce.
- Oczywiście. - Siedzenie obok niego nic nie znaczyło. Jako siostra pana młodego
wiedziała, że nie uda jej się do końca zniknąć w tłumie gości. Jakoś wytrzyma kilka go-
dzin w jego towarzystwie; była co do tego niemal przekonana.
Razem ze wszystkimi gośćmi zostali ustawieni do wspólnego zdjęcia i sporo czasu
minęło, nim rozpoczęło się przyjęcie w białym pawilonie. Honorowe miejsce zajmował
tort, który upiekła Millie: prześlicznie przyozdobionymi jasnoróżowymi i białym orchi-
deami.
- Jest piękny - oświadczyła Sophie, ściskając starszą panią. - Wspaniale sobie pani
poradziła.
Millie otarła łzę.
- Brakowało nam pani. A najbardziej jemu. Był jak warczący niedzwiedz, do któ-
rego się lepiej nie zbliżać. Najgorzej przez kilka ostatnich dni, kiedy czekał na pani przy-
jazd. Można by pomyśleć, że to on szykował się do ślubu. Zostanie tu pani trochę?
Uśmiechnęła się, nie mając pewności, co myśleć o słowach Millie. Ekscytować
się? Mieć nadzieję? A może Daniel po prostu nie mógł znieść myśli, że znowu się zoba-
czÄ…?
- Tylko do jutra. Muszę wracać do Brisbane.
Starszej pani od razu zrzedła mina. Westchnęła i kiwnęła głową.
- Rozumiem.
Naprawdę? Sophie nie miała pewności, czy sama to rozumie.
W końcu wszyscy zajęli swoje miejsca. Daniel przytrzymał jej krzesło. Pochylił się
nad nią, gdy siadała, a jego ciepły oddech był niczym pieszczota.
- Tęskniłem, Sophie - szepnął. - Bardzo tęskniłem.
- Nie zadzwoniłeś. - Starała się, aby w jej głosie nie słychać było urazy, nie udało
siÄ™ jednak.
- Sądziłem, że potrzeba ci czasu i przestrzeni.
- Och. - Co to miało znaczyć? Ale kiwnęła głową i wzięła ze stołu kieliszek z wi-
nem. Pociągnęła łyk, wpatrując się w nowożeńców. Byli tak szczęśliwi i tak bardzo za-
R
L
T
kochani, że ich widok niemal sprawiał ból. - Jak to zrobiłeś? - zapytała. - Jak ci się udało
ich pogodzić?
Podążył za jej spojrzeniem.
- Nim do tego doszło, musiałem odbudować wiele mostów. Na szczęście ty mi po-
kazałaś, jak to się robi.
- Ja? Jak to?
Spojrzał na stojące na stole przystawki.
- Jesteś głodna?
Pokręciła głową.
Daniel ujął jej dłoń i razem poszli w stronę plaży. Słońce zaczynało właśnie zacho-
dzić, oblewając wszystko ciepłym, łagodnym światłem.
- Zbyt długo przebywałem w świecie nienawiści - oświadczył, gdy pozbyli się bu-
tów i zaczęli iść po drobniutkim piasku. - To mnie pożerało. Napędzało. Kazało mi wie-
rzyć, że robię coś dobrego, gdy tymczasem było dokładnie na odwrót. Krzywdziłem Mo-
nicę. Myślałem, że ją chronię, a tak naprawdę ją krzywdziłem. - Zatrzymał się, spojrzał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire