[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kami. Potem zjedli kolację w przytulnej restauracyjce specja
lizującej się w kartoflance z małżami i tradycyjnie wypiekanym
chlebie. Marc śmiał się i bawił jak nigdy, odprężony i rozluz
niony. Od lat nie czuł się tak beztrosko. Nic dziwnego, że ten
Joseph Czwarty tak lubi spędzać czas w towarzystwie Rennie.
Ta dziewczyna jest jak miód.
Zapadł zmierzch, gdy w końcu wsiedli do tramwaju jadącego
w kierunku Union Square. Zwiatła rozjarzonych okien rozbły
skiwały w gęstej mgle.
- Mam nadzieję, że bawiłeś się dziś tak dobrze jak ja - ode
zwała się Rennie, gdy Marc zatrzymał samochód.
- Cieszę się, że ci się podobało - odpowiedział. - Odprowa
dzę cię - dodał, nie chcąc jeszcze kończyć dzisiejszego dnia i
w cichości ducha licząc na filiżankę kawy.
- Nie trzeba, dam sobie radę - odparła szybko.
- Chcę cię odprowadzić.
- Aha.
Nie odezwała się ani słowem, gdy szli do jej mieszkania ani
kiedy Marc wziął od niej klucze i otworzył zamek. Uchylił
110
drzwi i przepuścił ją pierwszą. Nie oddał kluczy, zdecydował,
że zrobi to w środku.
- Napijesz się kawy? - zaproponowała z przymusem.
- Chętnie.
Wszedł, zamknął za sobą drzwi i podał jej klucze. Lekki
dotyk jej palców rozpalił tlącą się w nim od rana pokusę. Nie
zastanawiając się, co robi, wziął ją w ramiona i odszukał gorące
usta.
Odepchnęła go dopiero po chwili i oswobodziła się z u-
ścisku.
- Nie powinniśmy tego robić - rzekła, spuszczając oczy.
- Dlaczego? - zdziwił się. Przecież już wcześniej ją całował
i nigdy nie oponowała.
Niemal biegiem ruszyła do kuchni.
- Zaraz zaparzę kawę. Potem porozmawiamy, ale niedługo,
bo muszę jutro wcześnie wstać... - Urwała nagle.
- W niedzielę? - zapytał, idąc za nią do kuchni.
Nie mógł zrozumieć, dlaczego Rennie tak się zmieniła. Przez
cały dzień świetnie się czuła w jego towarzystwie, a nagle ma
wrażenie, że za wszelką cenę chce się go pozbyć.
- Tak. Chcesz śmietanki do kawy?
- Nie, piję czarną - odparł z lekkim rozczarowaniem.
Chociaż niby dlaczego miałaby pamiętać jego upodobania?
To, że on zna jej, w końcu nic nie znaczy. Oparł się o kuchenny
blat, skrzyżował ramiona i w milczeniu patrzył, jak Rennie szy
kuje kubki, wyjmuje z lodówki śmietankę, wyciera nieskazitel
nie czysty blat.
- Co ci jest? - zapytał, czując wibrujące między nimi na
pięcie.
- Nic. Kawa będzie za chwilę, może usiądziesz w salonie?
- Mogę tu poczekać - odrzekł, nie odrywając od niej oczu.
- Wolę, żebyś poszedł. Denerwuję się, gdy tak patrzysz.
111
- Bo miło na ciebie patrzeć - powiedział z uśmiechem, ale
wyszedł z kuchni, zostawiając ją samą.
Po kilku minutach Rennie przyszła do salonu, postawiła na
niskim stoliku kubki z kawą i usiadła w fotelu obok kanapy.
- Chciałaś porozmawiać - zagadnął Marc, choć sam naj
chętniej posiedziałby w milczeniu u jej boku.
- Na temat soboty. Opiszę ci pokrótce dziewczyny, które
będą na przyjęciu. Wybierzesz sobie najodpowiedniejsze kan
dydatki i na nich się skoncentrujemy.
- Chyba powinienem poznać wszystkie.
Rennie westchnęła, sięgnęła po kawę.
- Wiesz co, Marc? Czasami mam wrażenie, że wcale ci na
tym nie zależy, bo za mało się starasz. Zamiast umawiać się
dzisiaj ze mną, mogłeś zaprosić Marcellę czy Julie. Nie szkoda
ci zmarnowanego czasu? Przecież nie jestem w twoim typie.
- Dzień był bardzo udany. A głównie dzięki temu, że nie łączy
nas nic poza interesami. Pomyśl tylko, jak byłoby to skompliko
wane, gdybyś miała w stosunku do mnie jakieś zamiary.
- To prawda. - Upiła łyk kawy, nie patrzyła na niego. - Ko
rzystaj z życia póki czas - mruknęła. - Niedługo będzie za pózno.
- Co chcesz powiedzieć?
Spojrzała na niego, lecz zaraz odwróciła wzrok.
- Nic takiego. Jak się zastanowisz, to sam przyznasz mi
rację. Po dzisiejszym dniu widzę, że rzadko zdarza ci się korzy
stać z wolnego czasu. A gdy już będziesz miał tę swoją idealną
żonę, prawdopodobnie nigdy to się nie powtórzy.
- Uważasz, że moja żona będzie miała inne preferencje?
- Jakoś trudno mi sobie wyobrazić Marcellę na statku w taką
pogodę. Zresztą bez względu na pogodę. Albo w tramwaju.
Chyba że zastrajkują wszystkie taksówki w mieście.
- Marcella nie wchodzi w grę, już ci mówiłem - zbył ją.
- Szykownej elegantki nie pociągają takie rozrywki. Musisz
112
mi jeszcze raz dokładnie określić, kogo właściwie szukasz.
Masz przecież wyrobione zdanie.
- Owszem - potwierdził, bo przecież od lat tworzył sobie
ten ideał żony i matki swego syna. Rennie, dla której miłość jest
na pierwszym miejscu, będzie rozczarowana. - Domyślam się,
że twoi rodzice się kochali - powiedział.
- Nad życie. - Uśmiechnęła się, wracając myślami w prze
szłość. - Wtedy byłam za mała, by to docenić. Ale pamiętam,
jacy byli dla siebie serdeczni, ciągle się przytulali i całowali,
mnie też. A po śmierci taty mama przez wiele lat żyła jak
w innym świecie, nieobecna duchem. Jakby jej część umarła
wraz z nim.
- Ale wyszła za mąż.
- Dopiero po pięciu latach. Z Theo znali się od dawna,
ale mama długo nie chciała się z nikim widywać. Potem trochę
się otrząsnęła, zaczęła spotykać się ze znajomymi. Theo ocza
rował ją.
- No i stać go było na ekstrawaganckie gesty.
Rennie spiorunowała go wzrokiem.
- Jak możesz! Pieniądze nie miały znaczenia, nie robiły na
mamie wrażenia, bo sama jest z bogatej rodziny. Wprawdzie
z moim tatą nie mieli ich wiele, ale miłość była dla nich waż
niejsza od bogactwa. Theo szybko zrozumiał, że afiszowanie się
pieniędzmi może obrócić się przeciwko niemu!
Wyciągnął ku niej dłoń. Rzuciła się jak rozdrażniony kociak.
- Już dobrze, tygrysku, pomyliłem się. Wiem, że twoja ma
ma po śmierci męża nie wróciła na łono rodziny. Myślałem, że
wyszła za Theo, by nie walczyć o związanie końca z końcem.
- To pięknie o tobie świadczy.
- Zostawmy to. Zamówiłem limuzynę na sobotę. Gdzie jest
to przyjęcie? Muszę podać adres.
- Limuzynę? Przecież sam możesz prowadzić. Albo ja. Tod-
113
dy i Denise mieszkają w Westborough. Marc, obejdziemy się
bez limuzyny.
- A jeśli będę miał ochotę na drinka? Nie chcę prowadzić
po kieliszku.
- I stać cię na to - powiedziała zjadliwie.
- Powiedzmy, że jest to pewna oszczędność.
- Oszczędność! - Zaśmiała się w głos. - Tak samo w to
wierzysz jak... jak w miłość.
Uznał, że pora się zbierać, nim znów zacznie coś wałkować.
- Dzięki za kawę. To do soboty. Będę o wpół do ósmej.
- Już idziesz? - zdziwiła się. - Przecież nie wypiłeś kawy
do końca.
- Czas na mnie. - Podniósł się z miejsca.
- Dziękuję za dzisiejszy dzień. Zwietnie się bawiłam.
- Ja też.
Zatrzymał się przy drzwiach i leciutko musnął jej usta. Nic
więcej nie próbował. Już raz go dziś odepchnęła.
- Marc. - Dotknęła jego ramienia. - Pieniądze mają znacze
nie jedynie wtedy, gdy ich nie masz. Już nie jesteś tamtym
chłopcem z Tenderloin, przebyłeś długą drogę. Masz tyle, że
mógłbyś nie pracować. %7łycie to coś więcej, niż zarabianie i wy
dawanie. Odkryj, że są jeszcze inne przyjemności.
- Nauczanie o dziesiątej wieczorem? - skrzywił się.
Skinęła głową. Patrzyła na niego ciepło.
- Znajdz sobie tę wymarzoną żonę, ale niech to będzie ktoś,
z kim zechcesz iść przez życie. Małżeństwo to związek na długo.
- Rennie, dobrze wiem, czego chcę. A gdy już to zdobędę,
to na zawsze.
W ciągu tego tygodnia dwa razy niewiele brakowało, by do
niej zadzwonił. Powstrzymał się w ostatniej chwili. Zastanawia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright 2016 Wiedziała, że to nieładnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogła się powstrzymać.
    Design: Solitaire