[ Pobierz całość w formacie PDF ]

...Nigdy tych g³Ã³w nie zapomnê,
Co siê odkry³y nagle pod jasnoSci¹
Graj¹cej zorzy i pod ³un¹ krwaw¹
I zaSwieci³y wygolon¹ koSci¹
Czaszek, do których Smieræ mia³a ju¿ prawo.
Bo z ¿yciem o nie ci¹gnê³a ju¿ losy
I ustawi³a je  pod rozmach kosy.
Cisza przez chwilê, potem bêben. Potem
Buchnê³a wielka pieSñ z olbrzymi¹ si³¹
I pod tym niebem otwartym i z³otym
Tysi¹c siê g³osów, jako wicher, wzbi³o
185
I tysi¹c g³osów, jak wicher, opad³o.
Spojrza³em, s³oñce sczernia³o i zblad³o.
I znowu cisza, i znów bêben. Po czym
Znów siê zerwa³a pieSñ i jêk modlitwy
Z takim ogromnym natchnieniem proroczym
Rmierci i z tak¹ dzik¹ wrzaw¹ bitwy,
I z takim p³aczem, i z tak¹ ¿a³ob¹,
¯e s³oñce ³uny zgasi³o za sob¹.
A wtedy pod t¹ sin¹, trupi¹ zorz¹
Rozbrzmia³o wielkie  amen , jak grzmot w górach,
I zobaczy³em nagle rêkê Bo¿¹,
Piêciu palcami rozwart¹ na chmurach,
Lecz nie ojcowsk¹ i b³ogos³awion¹,
Tylko gróxb pe³n¹ i krwi, i czerwon¹.
Wiêc strach uderzy³ we mnie, jak b³ysk gromu,
I szat mej Swiêtej chwyci³em siê z trwog¹.
A ona:  Oto idziesz z nieszczêSæ domu
I z domu gniewu idziesz czarn¹ drog¹,
A jeszczeS nie zwyk³ i mru¿ysz powieki:
Zaprawdê, ludzki duch  jest duch kaleki.
A gdy mówi³a jeszcze, ono wzgórze,
KêdySmy stali, t³um wielki otoczy³,
Ci¹gn¹c cz³owieka jednego na sznurze.
A cz³owiek miota³ siê i pian¹ broczy³,
186
A ci, co bli¿ej byli, rud¹ b³otn¹
Ciskali w niego i mow¹ sromotn¹.
A kiedy przyszli na wprost onej jod³y,
Która, dr¿¹c w sobie, dawa³a szum ma³y,
Pozna³em, i¿ by³ markietan, cz³ek pod³y,
Jakich za ka¿dym obozem psy gna³y;
Ale u tego znalaz³y siê sprawy
Insze, bo szpieg by³ i przedawczyk krwawy.
Ohydnie rwa³ siê i rzuca³ na smyczy,
A z cz³onków krête uczyni³ gadziny;
Lecz choæ znaæ by³o, ¿e dusza w nim krzyczy,
Niemy mia³ jêzyk, zdrêtwia³y i siny.
I to widzia³em, ¿e go od powroza
Rmiertelniej d³awi strach i trupia zgroza.
A Swiêta moja, cofn¹wszy siê krokiem
I patrz¹c z wielk¹ litoSci¹ na t³uszczê,
 Prosi³am  rzecze  lecz Pan siê ob³okiem
Pomsty otoczy³ i rzek³:  Nie odpuszczê!
Straszn¹ ten Smierci¹ tutaj zgin¹æ musi...
Zaprawdê, wojna Boga nawet kusi.
I sz³a, spuSciwszy g³owê, aby onej
Rzeczy nie widzieæ, co siê tam czyni³a.
A by³a gwiexdzie podobna zgaszonej,
Bo u tych bo¿ych nie zawsze jest si³a.
187
A zaraz przypad³ wichr i sk³êbi³ chmury
I mrok siê rzuci³ nag³y...
VIII
Pia³y kury
Na czas pó³nocny i na nowe stra¿e
Gwiazd, gdy siê pe³nia odkry³a ksiê¿yca.
A szliSmy wtedy przez stare cmentarze,
Nad których cisz¹ moja przewodnica,
Podniós³szy rêce w miesiêcznej jasnoSci,
B³ogos³awi³a mogi³y i koSci.
 B³ogos³awieni, coScie siê wrócili
Do domu swego i swego pocz¹tku
I którym oczy zmêczone nakryli
Garsteczk¹ piasku i kwiecia u¿¹tku...
B³ogos³awiony g³Ã³g polny i zio³a,
Co wam pierS martw¹ odzia³y i czo³a!
Albowiem matce nie wróci nikt p³odu,
Ani dzieciêcia, aby je nosi³a,
Jak w pierwszych czasach poczêcia i rodu.
A ta oddanych ma sobie mogi³a,
A ziemia znów jest nimi obci¹¿ona,
Jako dni onych, nim wyszli z jej ³ona.
188
B³ogos³awiony grób cichy, co chowa
Umar³ych prochy, i¿ wiatr ich nie miota.
Albowiem wielka spokojnoSæ grobowa
Jest im odp³at¹ za burzê ¿ywota,
Co prêdszy, nixli zawodnik w swym biegu,
Dobra nie widzia³, a ju¿ jest u brzegu...
Lecz tu nalezion wielki jest i ma³y
I wyzwolony jest jeszcze od pana,
A usta, które o grób swój wo³a³y,
Ju¿ ukojone s¹ i wszelka rana,
I wszelka ¿¹dza tutaj siê popieli...
B³ogos³awieni, którzyScie spoczêli!
A gdy mówi³a, zapad³e mogi³y
I opuScia³e zdawa³y siê kwieciæ,
A brzozy szum swój i p³acz uciszy³y
I ze dna nocy sz³y gwiazdy im Swieciæ;
I uciszy³y siê skrzypi¹ce krzy¿e,
I wszystko sta³o w milczeniu i w mirze.
A dla mnie, którym szed³ z onym anio³em,
Wielkim spoczynkiem by³y te momenty,
Bom by³ zmocowan dróg onych mozo³em
I czu³em w sobie krzyki i lamenty
Ducha, a one okropne widzenia
G³osem wo³a³y we mnie  zapomnienia.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
189
Nagle pies zawy³ w oplotach, po rosie...
Usta³  i znowu zawy³... Taka ¿a³oSæ
I taki ludzki ból by³ w onym g³osie,
I taki jêk by³, i taka omdla³oSæ,
¯e czu³em, jak mnie skrzyd³em nietoperza
Strach oblatuje i w piersi uderza.
A gdym mia³ mrowia tego pe³ne ¿y³y,
Drugi siê zaniós³ i trzeci gdzieS wtórem;
I tak ku sobie te psy w pole wy³y
Na wielki, srebrny ksiê¿yc. A dziS piórem
Nie wydam onej troski i nudnoSci,
Jaka mi od nich do szpiku sz³a koSci.
A zaraz potem wyszliSmy tu blisko
Na wieS spalon¹ i na zgliszczów kupy,
A za ni¹ by³o Swie¿e bojowisko,
Dok¹d nam drogê wskaza³y dwa trupy,
Patrz¹ce w ksiê¿yc bez zmru¿enia powiek
I przeraxliwie ciche: koñ i cz³owiek.
Dalej piêæ by³o, dalej siedem, dalej...
Przesta³em liczyæ, bo wsta³y mi w³osy,
Jak kiedy burza ³an ¿ytni powali,
A jedne w drugie wdeptane s¹ k³osy,
Tak po batalii tej le¿eli wa³em,
Broñ na broñ wparta, a cia³o pod cia³em.
190
A nim my przeszli te pierwsze okopy
Trupie, ju¿ na nas uderzy³ wiatr zgni³y -
I w krwawej glinie zaczê³y lgn¹æ stopy.
A ja, wspomniawszy na one mogi³y
Ciche:  Uczyñmy  rzek³em  grób, o pani,
I¿by spoczêli ci nie pogrzebani!
A ona:  Nie jest mi to dozwolonym,
Ale ci wszyscy s¹ tu w rêku Boga,
A Bóg ich w polu zostawia czerwonym,
Aby z nich zgni³oSæ sz³a na Swiat i trwoga,
A i¿by ludom te trupy siê Sni³y,
A¿ wszyscy cichej zapragn¹ mogi³y.
Lecz teraz idx a patrz!  I rêkê jasn¹
Rci¹gnê³a, kêdy czarne jakieS mrowie
Pe³z³o na trupy...
...O, niechaj zagasn¹
Zgwa³cone oczy w mojej nêdznej g³owie!
To byli... Chryste! T¹ siê hañb¹ spalê...
Nie! To nie ludzie byli! To  szakale!
Lecz jam ich widzia³ i nic ju¿ nie zetrze
Tej okropnoSci sprzed mojej xrenicy,
A choæ doko³a tak czyste powietrze
I choæ sam w sobie strzegê tajemnicy,
Czujê, ¿e ¿yjê i dycham w tym brudzie...
Nie! To nie by³y szakale... To  ludzie!
191
Cisi i szybcy, z worami zgrzebnemi,
Zdzierali trupy z odzie¿y do naga,
Piersi im gniot¹c i szarpi¹c po ziemi...
I nie wiem, sk¹d ta upiorna odwaga
I bezwstyd krwawy, i piekielne si³y,
Bo i kobiety wSród tych hien by³y.
A tam, gdzie przeszli, pod jasnoSæ miesi¹ca
Biela³a nagoSæ cia³ okropna, sina.
I zda³o mi siê, ¿e noc sama dr¿¹ca
Ze zgrozy blednie i czas swój przeklina
I ¿e trup który wstanie i zakrzyczy
Na te zmierzchniki, i nie da zdobyczy.
Jak nieprzytomny i jak ob³¹kany
Do mojej Swiêtej tuli³em siê z trwog¹,
I tych pobitych czu³em w ciele rany
I nie wiedzia³em, gdzie st¹piæ mi nog¹,
Bo wszêdzie by³a krew, krew, krew i zbrodnia.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
A pani moja i gwiazda przewodnia,
W Boga wpatrzona, sz³a cicha i bia³a,
Lecz owa jasnoSæ nad czo³em jej  dr¿a³a.
192
IX
O smêtnej mowy i cichego lica
Pani! O pani zadumanych oczu!
Czy ty pamiêtasz ten promieñ ksiê¿yca,
Co siê na szaty twojej k³ad³ przezroczu
I do stóp twoich pada³, dr¿¹cy ca³y,
Mniej od nich srebrny i mniej od nich bia³y?
Czy ty pamiêtasz te miedze zroszone,
Po których szliSmy, obj¹wszy siê spo³em,
Dwa cienie smêtne i niepocieszone? [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire