[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zazdrosny i chciał mnie ukarać. William przyjął to jednak spokojnie. Jak twierdził, i
tak by do tego doszło. Podkreślał, że mój mąż już w styczniu wystąpił o paszporty, a
przecież wtedy nawet się jeszcze nie znaliśmy. I miał rację. Jest bardzo dobrym
człowiekiem. Dlatego często myślę o tym, czy nie za ostro go wtedy zaatakowałam.
To straszne, że kiedy jesteśmy nieszczęśliwi, ranimy tych, na których najbardziej
nam zależy.
Prywatny detektyw, którego wynajęłam, oświadczył, że polecimy do Damaszku w
środę 9 kwietnia, dwa dni po naszym pierwszym spotkaniu.
135
Było rzeczą istotną, by działać szybko, kiedy mogliśmy jeszcze wytropić ślady
Mahmuda. Detektyw odkrył, że korzystał on z kawiarni interne-towej w stolicy Syrii.
Potrzebowaliśmy pilnie pieniędzy na opłacenie przelotów. Zadzwoniłam do Sandry i
Paula - nie wiedziałam, do kogo innego mogłabym się zwrócić. Detektyw
poinformował mnie, że zapłacił już za bilety swoją kartą kredytową, więc musiałam
zwrócić mu pieniądze. Uprzedził też, że będziemy potrzebowali sporo pieniędzy na
kierowców, hotele i inne wydatki. Zgodnie z jego obliczeniami należało zebrać dwa
tysiące funtów. Obiecał pracować za darmo, ponieważ chciał pomóc, ale trzeba było
pokryć wszystkie koszty.
Patrząc wstecz, zdaję sobie sprawę, że przedstawione przez niego rachunki zupełnie
się nie zgadzały. Wiem, że bilety do Bejrutu można kupić dosyć tanio - już za
dwieście pięćdziesiąt funtów, a z pewnością nie powinno się zapłacić więcej niż
czterysta funtów za jeden. Nie wiedziałam, na co potrzebujemy aż tyle pieniędzy. Nie
potrafiłam jednak myśleć rozsądnie. Straciłam charakterystyczny dla mnie
obiektywizm. Zaufałam po prostu temu mężczyznie, wierzyłam, że uda mu się
odzyskać moje dzieci. Obiecał brać pokwitowania za swoje wydatki i zwrócić
pieniądze, które nie zostaną wydane. Wszystko miało być uzasadnione. Do dziś
jednak nie oddał niewykorzystanych pieniędzy ani nie rozliczył się z poniesionych
kosztów.
Tego dnia pojechaliśmy spotkać się z Sandrą i Paulem na przystanku autobusowym w
pobliżu ich domu w Stevenage. Mieli zajmować się Cha-lidem i Marlonem, kiedy
będę za granicą, toteż pożegnałam się z dziećmi i dałam detektywowi pieniądze,
które mi pożyczyli. W sumie dostał około trzech tysięcy funtów.
Po raz pierwszy od czasu, gdy dzieci zostały uprowadzone, spędzałam wieczór
zupełnie sama. Czułam się bardzo zdezorientowana. Nie miałam pojęcia, komu mogę
naprawdę ufać. Myślałam, że wszyscy mnie okłamywali - wiedzieli, co się wydarzy,
tylko ja dowiedziałam się o tym ostatnia. Traciłam zaufanie do społeczności, w której
żyłam. Skoro Mah-mud zwierzył się obcym ludziom - Hamadowi i Lajli - sądziłam,
że mógł wyznać swoją tajemnicę również innym, bliższym mi osobom. Komu zatem
mogłam ufać? To naprawdę bolało.
W środę po południu mieliśmy lecieć do Bejrutu. Kiedy zgłosiliśmy się do odprawy,
urocza pracownica linii lotniczych, Sandra, oznajmiła, że mnie rozpoznała. Słyszała o
tym, co mnie spotkało i w związku z tym podniosła nam standard usługi.
Powiedzieliśmy jej o naszym zamiarze odbycia podróży do Iraku. Nie chciałam
ujawnić prawdziwego celu wy-
136
jazdu, toteż poinformowałam ją, że uczestniczymy w projekcie charytatywnym i
próbujemy zebrać pieniądze, by pomóc moim podopiecznym. Podczas lotu wspaniale
odpoczęłam. Przylecieliśmy do Bejrutu pózno w nocy, około 22.30. Spodziewałam
się ponownie spotkać z Walidem, ale nie było po nim śladu. Jednak kiedy do niego
zadzwoniłam, przyjechał i odwiózł nas do granicy, gdzie musieliśmy zmienić
kierowcę przed dalszą podróżą do Damaszku. Bardzo się martwiłam o Chalida i Mar-
lona, ale jakaś wewnętrzna siła popychała mnie naprzód. Przyjechaliśmy do tego
samego hotelu, w którym zatrzymaliśmy się podczas poprzedniej podróży, około 1.30
w nocy. Pamiętam, że było mi bardzo zimno. Poszłam prosto do łóżka, zasnęłam i
śniły mi się dzieci.
Rano obudził mnie azan, więc wcześnie wstałam. Zjedliśmy śniadanie, po czym
wyszliśmy rozejrzeć się po okolicy. Dzień stawał się coraz bardziej upalny.
Przypominam sobie, że w pewnym momencie wyrósł przed nami pies, który pojawił
się nie wiadomo skąd, i skoczył na nas. Kiedy stał na tylnych łapach, był wyższy od
mojego towarzysza. Przestraszyłam się na dobre, ale sądzę, że pies był po prostu
ciekawski. Trudno było mieć pretensje do zwierzęcia. Detektyw wyraznie się
wyróżniał wśród ulicznego tłumu: krzepki mężczyzna z Zachodu, ubrany w
wojskowe spodnie z nogawkami upchniętymi w wysoko sznurowane buty. Wyglądał,
jakby był moim osobistym ochroniarzem. Przez cały dzień, podobnie jak poprzednio,
chodziliśmy wokół centrum miasta, szukając wiatru w polu, to znaczy wypatrując
Mahmuda i dzieci. Bezskutecznie rozpytywaliśmy o nich w barach i kawiarniach.
Poszliśmy do kawiarenki internetowej, ale nie potrafili nam niczego powiedzieć.
Detektyw przypomniał sobie o zasłyszanej informacji, że Mahmuda z dziećmi
widziano w pobliżu, toteż zaczęliśmy pukać do drzwi okolicznych mieszkań,
pokazując ludziom zdjęcia i pytając, czy ich widzieli. Oczywiście zaprzeczali.
Wszystkie nasze działania trafiały w próżnię. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire