[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ostatnie  poidło wręczyłem właściwej osobie akurat nad wybrzeżem afrykańskim.
W kabinie musieli wiedzieć, że to ja się zjawię, bo nikt nie zdradził zdziwienia na
mój widok. Ponieważ trzeba było poczekać na puste naczynia, mogłem swobodnie
rozejrzeć się po pokoju. Panowała tu niepokalana czystość i porządek; naokoło tego
kopulastego pomieszczenia biegła szeroka szklana tablica. Oprócz dyżurnego oficera
i jego zastępcy kilku radiooperatorów siedziało przy swoich instrumentach, a paru
innych pracowników krzątało się wokół nie znanego mi sprzętu. Pełno tu było tarcz
numerowych i ekranów telewizyjnych, światła zapalały się i gasły, ale panowała
zupełna cisza. Mężczyzni siedzący przed małymi stolikami mieli słuchawki na uszach
i laryngofony, więc dwie osoby mogły rozmawiać ze sobą nie przeszkadzając innym.
Pochłonęła mnie obserwacja pracy tych fachowców, którzy sprawnie wykonywali
swoje zadania, kierowali statkami oddalonymi o tysiÄ…ce mil, Å‚Ä…czyli siÄ™ z innymi
stacjami kosmicznymi lub z Księżycem i kontrolowali liczne instrumenty, od których
zależało życie nas wszystkich.
Dyżurny oficer siedział przy ogromnym biurku o szklanym blacie, gdzie jarzył
się skomplikowany wzór kolorowych świateł. Widać tu było Ziemię, orbity innych
stacji i tory wszystkich statków w naszym odcinku przestrzeni. Od czasu do czasu
mówił coś cicho, ledwie dostrzegalnym ruchem warg; wiedziałem, że wydaje wtedy
rozkaz zbliżającemu się statkowi, aby wstrzymał się trochę, z lądowaniem lub
przygotował już do zetknięcia ze stacją.
Spełniłem swoje zadanie i nie śmiałem zostać tu dłużej, ale następnego dnia
trafiła mi się nowa okazja odwiedzenia kabiny. A ponieważ ruch był mały, jeden
z zastępców uprzejmie wszystko mi pokazał. Pozwolił mi posłuchać paru rozmów
radiowych i objaśnił funkcjonowanie wielkiej tablicy.
Największe wrażenie zrobił na mnie jednak lśniący metalowy walec umieszczony
w środku pokoju, ze sterami i mrugającymi światełkami.
- A to - powiedział z dumą mój przewodnik - to ZAKOP.
- Co takiego? - zapytałem.
- Skrót Automatycznego Kalkulatora Orbity Podróży.
Rozważałem przez chwilę te inicjały.
- A co ma oznaczać litera  z na początku?
- Każdy o to pyta. Nic nie oznacza.
Zwrócił się teraz do operatora.
- Na co jest nastawiony?
Odpowiedz składała się głównie z obliczeń matematycznych, ale pochwyciłem
słowo  Wenus .
- Dobra. Przypuśćmy, że chcemy pojechać na Wenus, dajmy na to za cztery
godziny.
Ręce mignęły na klawiaturze przypominającej nadmiernie wyrośniętą maszynę
do pisania.
Sądziłem, że ZAKOP będzie furkotać i trzaskać, ale tylko parę świateł zmieniło
kolor. A potem, mniej więcej po dziesięciu sekundach, dwa razy rozległ się brzęczyk
i z wąskiego otworu wyleciał kawałek taśmy gęsto zadrukowany cyframi.
- Proszę, jest tu wszystko, o co ci chodziło. Kierunek wystrzelenia, elementy
orbity, czas lotu, właściwa pora hamowania. Jedyną rzeczą, której ci brak, to statek
kosmiczny!
Zaciekawiło mnie, ile setek obliczeń wykonał mózg elektronowy w ciągu tych
paru sekund. Podróże kosmiczne są rzeczywiście sprawą skomplikowaną, tak
skomplikowaną, że czasem mnie to przygnębiało. Potem jednak uprzytomniłem
sobie, że przecież ludzie zatrudnieni tutaj nie wyglądali na bardziej rozgarniętych niż
ja: po prostu mieli solidne wykształcenie.
Przy pilnej pracy można wszystko opanować.
Nadszedł wreszcie koniec mojego pobytu na Stacji Wewnętrznej, ale nie taki,
jakiego każdy się spodziewał. Włączyłem się w monotonną rutynę codziennego życia
i nawet mnie objaśniono, że nic się tu nigdy podniecającego nie dzieje, a jeśli
poszukuję dreszczyków, powinienem był zostać na Ziemi. Doznałem pewnego
rozczarowania, bo miałem nadzieję, że póki jestem na stacji, zdarzy się coś
niezwykłego, chociaż sam nie wiedziałem co. No i proszę sobie wyobrazić, moje
życzenie wkrótce się spełniło.
Zanim wam o tym opowiem, muszę wspomnieć o innych stacjach kosmicznych,
które dotychczas pominąłem.
Nasza stacja, na wysokości zaledwie pięciuset mil, znajdowała się najbliżej
Ziemi, ale istniały też inne, dużo dalsze stacje, spełniające równie ważne funkcje.
Im dalej leżały w przestrzeni, tym dłużej oczywiście trwał ich pełny obrót wokół
Ziemi. Nasz  dzień składał się tylko ze stu minut, ale najdalsze stacje potrzebowały
dwudziestu czterech godzin, aby przebiec orbitę, co miało ciekawe skutki, o których
wspomnę pózniej.
Jak to wyjaśniłem poprzednio, Stacja Wewnętrzna była punktem tankowania
i remontów statków kosmicznych, zarówno przybywających, jak i odjeżdżających. Ze
względu na te zadania musiała się znajdować jak najbliżej Ziemi. Odległość poniżej
pięciuset mil byłaby niebezpieczna, bo ostatnie, nawet słabe ślady powietrza
pozbawiłyby stację szybkości i mogłyby spowodować jej rozbicie.
Natomiast stacje meteorologiczne muszą być w znacznej odległości, aby
 widzieć jak najwięcej Ziemi.
Dwie takie stacje, na wysokości sześciu tysięcy mil, okrążały ją w ciągu sześciu
i pół godzin. Tak jak nasza Stacja Wewnętrzna szybowały ponad równikiem. To
znaczy, że chociaż w polu widzenia miały większy obszar niż my, okolice
podbiegunowe były dla nich również niewidoczne albo poważnie zniekształcone.
Z tego powodu założono Polarną Stację Meteorologiczną, której orbita,
w przeciwieństwie do innych stacji, biegła ponad biegunami. Te trzy stacje razem
wzięte mogły uzyskać praktycznie ciągły obraz pogody nad całą planetą.
Stacje te prowadziły również wiele badań astronomicznych. Zbudowano dla nich
kilka ogromnych teleskopów; unosiły się na swobodnych torach, gdzie ich waga nie
miała znaczenia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  • Copyright © 2016 WiedziaÅ‚a, że to nieÅ‚adnie tak nienawidzić rodziców, ale nie mogÅ‚a siÄ™ powstrzymać.
    Design: Solitaire